Taishou Otome Otogibanashi – odcinek 1

Tamahiko to młody, przystojny i zamożny chłopiec, który najchętniej zakończyłby już swój żałosny żywot. Rodzina nigdy nie okazywała specjalnego zainteresowania jego osobą, co dałoby się wytrzymać, gdyby nie wypadek, w którym zginęła matka chłopca, a on został poważnie ranny. Ojciec Tamahiko uznał, że niesprawna ręka to najgorsza możliwa ujma dla poważanego rodu i odesłał syna na prowincję, by nie musieć na niego patrzeć. No więc Tamahiko spędza samotnie kolejne dni, popadając w coraz większą rozpacz i marazm, w oczekiwaniu na śmierć (no bo co innego mu pozostało), aż los niespodziewanie płata mu figla. W pewien zimowy wieczór do domu puka urocze dziewczę i przedstawia się jako jego narzeczona, przysłana przez ojca, aby zapewnić Tamahiko opiekę… Cóż, chłopiec nie jest specjalnie zachwycony, ale świadomy, że z pewnością nie był to wybór Yuzuki (bo tak ma na imię dziewoja), pozwala jej zostać. Narzeczona okazuje się osóbką uczynną i wyjątkowo pozytywnie nastawioną do świata, chociaż ten jej nie rozpieszcza. Nie wchodzi za bardzo w drogę narzeczonemu, ale faktycznie pilnuje, żeby niczego mu nie brakowało. Poza tym, wnosi w zimne i szare mury mnóstwo radości i nieco chaosu, destabilizując pesymistyczną codzienność Tamahiko. Zaintrygowany osobowością dziewczyny bohater powoli otwiera się przed nią i przestaje spędzać dnie na rozmyślaniach o śmierci…

Bogowie, przygotujcie szczoteczki i pastę do zębów, bo po takim stężeniu słodyczy próchnica zaatakuje ze zdwojoną siłą! Bo chociaż rodzina bohatera, ze szczególnym wskazaniem na tatusia, zasługuje na miano toksycznej, praktycznie cały odcinek szczerzyłam się do ekranu. Tamahiko i Yuzuki są uroczy i słodcy, acz każde na swój wyjątkowy sposób. Biorąc pod uwagę przeżycia bohatera, nie ma co się dziwić, że większość czasu spędza, leżąc w łóżku i rozmyślając o ciemnych stronach ludzkiej egzystencji, acz jest w tym bardzo szalenie rozczulający. Yuzuki to jego zupełne przeciwieństwo – chodząca dobroć, której życie nie jest usłane różami, ale mimo to dziewczyna dzielnie stawia mu czoło. Pierwszy odcinek to powolne docieranie się pary, między którą wyraźnie iskrzy, acz widać, że jest to bardziej pierwsze zauroczenie niż wielka miłość. Twórcy ładnie uchwycili kompletny brak doświadczenia bohaterów, którzy bardziej „bawią się” w dom niż tworzą jakikolwiek związek.

Graficznie jest równie cukierkowo i przyjemnie – doceniam ładną kolorystykę, sporo detali i efektowne tła, i mam nadzieję, że seria nie straci wizualnie w kolejnych odcinkach. Gdybym miała się do czegoś przyczepić, to do seiyuu Yuzuki, Saia Aizawa ma tak cieniutki, słodziutki głosik, że aż bolą mnie uszy. Jestem uczulona na tak wysokie dźwięki i dlatego nie mogę się doczekać, kiedy obsada się powiększy, a co za tym idzie, Yuzuki będzie mówiła nieco mniej… Na razie jest naiwnie, puchato, różowo, mięciutko i wyjątkowo sympatycznie, ja jestem zdecydowanie na tak.

Leave a comment for: "Taishou Otome Otogibanashi – odcinek 1"