takt op.Destiny – odcinek 2

Anime takt op.Destiny rozpoczęło się z wielkim przytupem, zachęcając szybką akcją i nieprzeciętnym wykonaniem do nerwowego oczekiwania na więcej. Tymczasem już w drugim odcinku seria znacznie zwalnia, ba, historia cofa się w przeszłość, aby pokazać nam, w jaki sposób Takt i Cosette zostali odpowiednio Dyrygentem i Muzykantką. Przez większość czasu oglądamy spokojne sceny z ich normalnego życia (i Anny). No, nie do końca normalnego – wiemy bądź co bądź, że świat opanowały groźne D2; te zresztą zabiły ojca Takta, uznanego Maestra, który wpoił synowi miłość do muzyki. Mimo tragedii i wciąż grożącego niebezpieczeństwa ze strony potworów chłopak dalej oddawał się grze na pianinie, grał jednak jedynie w zamkniętym pomieszczeniu. Cosette, lubiąca słuchać jego gry i uważająca, że mógłby uprzyjemnić nią również życie innych ludzi, starała się wyciągnąć go na zewnątrz. Okazja nadarzyła się wraz z przyjezdnym festynem muzycznym Symphonica Party mającym na celu wnieść w serca mieszkańców trochę otuchy (od zawieszenia broni przez Maestra Sagana minęły cztery lata i strach przed D2 znacznie osłabł). Po długim wahaniu Takt przekonał się do wyjścia i dał świetny popis swoich umiejętności – najpierw sam, potem z Cosette – przed publicznością. I wtedy muzyka przyciągnęła potwora… Atak monstrum poważnie zranił bohatera, zwłaszcza dziewczynę; gdy już się wydawało, że to koniec, tajemnicza siła zmieniła ich w Dyrygenta i Muzykantkę.

Nie jestem przekonana, czy rzucanie retrospekcjami już w drugim odcinku było dobrym pomysłem – wyszło nieco ni z gruchy, ni z pietruchy, nie mówiąc o tym, że nie były zbyt interesujące. Z drugiej strony jeśli nie teraz, to kiedy? Mamy zatem za sobą przeszłość bohaterów (przynajmniej częściową, bo może coś jeszcze ważnego zobaczymy), dowiedzieliśmy się też, jacy byli, zanim los wybrał ich na obrońców ludzkości. O ile Takt niespecjalnie się zmienił, o tyle towarzyskość i optymizm Cosette ustąpiły miejsca emocjonalnemu chłodowi, acz na szczęście zachowała swoją zgryźliwość. Z nowych postaci widzimy jedynie niejakiego Sagana, ważną osobistość, przy którym kręci się blondwłosy jegomość (Schindler, jeśli ktoś ciekawy) – przeczucie podpowiada, że przynajmniej jeden, jak nie obaj, dużo namieszają, niekoniecznie dobrego.

Pierwszy odcinek chwaliłam za oprawę graficzną, drugi z kolei… Nie żeby poziom nagle spadł na łeb, na szyję, nie, dalej wrażenia są pozytywne, z tym że ze względu na charakter odcinka animatorzy nie mieli bardzo okazji się popisać, poza ostatnimi minutami i ujęciami gry na pianinie (ponownie sięgnięto po przyzwoite CGI). Ale może to i dobrze, że „mniej ruchliwy” epizod fabuły przypadł do realizacji Mappie, podchodzącej do projektu, mówiąc delikatnie, z większą nonszalancją niż Madhouse – boję się, że gdy przyjdzie oglądać większą akcję w ich wykonaniu, zgrzyt będzie murowany. A czy muzyka może się podobać? Cóż, zależy, czy lubimy klasyczne kompozycje. Ale nawet jeśli nie, trzeba przyznać, że ten typ utworów idealnie pasuje do konwencji (choć Takt dyrygujący w rytm hip-hopu czy disco byłby pewnie ciekawszy…). Seria ponadto ma ładny opening i dobrze dobranych seiyuu; cieszy zwłaszcza możliwość posłuchania Koukiego Uchiyamy, który w swojej roli czuje się jak ryba w wodzie.

Leave a comment for: "takt op.Destiny – odcinek 2"