Dziewczęta rozpoczynają regularne lekcje mające je przygotować do zawodu seiyuu. Jednocześnie trwają prace wykończeniowe w nowym dormitorium, do którego będą mogły się wprowadzić… Ale jeszcze nie w tym odcinku. Możemy za to obejrzeć naradę ekipy produkcyjnej anime Bloom Ball decydującej o przydziale ról. Jako jedna z ważniejszych postaci, Tsubaki, zostaje obsadzona Maika, a imienne partie dostają jeszcze dwie dziewczyny z Airblue. Pozostałe muszą przełknąć gorycz porażki, ale jak tłumaczy im właścicielka agencji, tak to już jest w tym zawodzie. Pojawia się zresztą nowa szansa, tym razem o innym charakterze. Agencja muzyczna chce nawiązać współpracę z Airblue nad nowym projektem multimedialnym, w którym czwórka dziewcząt ma się wcielić w role idolek – nie tylko wirtualnie, ale także dosłownie, występować na scenie, tańczyć i śpiewać. Czy to jeszcze jest praca dla seiyuu? Czy też aktorki głosowe w obecnych czasach z konieczności muszą być bardziej elastyczne i poszerzać swoje portfolio w każdy dostępny sposób? Cóż, Project Vogel nie jest jeszcze pewny, ponieważ ma się opierać na crowdfundingu, ale w Airblue znajduje się dokładnie czwórka chętnych, które mogą się przygotowywać do nowej roli. Nie ma wśród nich, podobnie jak wśród świeżo upieczonej obsady Bloom Ball Haruny, która doszła do zaskakująco rozsądnego wniosku, że przed dalszymi castingami musi podszlifować swoje umiejętności.
Ten odcinek, zależnie od punktu widzenia, może zostać uznany za ciekawszy lub nudniejszy od poprzednich. Nie pomogła mu na pewno szarpana konstrukcja – sceny, które się na niego składały, nie były powiązane w przemyślaną całość i przypominały raczej „obrazki z życia”. To właśnie ta zaleta – pokazanie przynajmniej trochę „zaplecza”, od narady produkcyjnej anime poprzez dyskusję, czy seiyuu powinny próbować sił jako pseudoidolki. Oczywiście wszystko nadal jest ugrzecznione do granic możliwości, miłe, życzliwe i pozbawione choćby cienia zawiści czy drapieżności, ale jakiś mały punkt się należy. Gorzej, że wszystkie te sceny są upiornie statyczne i polegają na tym, że widzimy postacie stojące lub siedzące i wypowiadające zadane kwestie w uporządkowany sposób, jakby uczestniczyły w scence instruktażowej na użytek widza. Niby można powiedzieć, że się czepiam, bo w takim przypadku trudno o dynamikę, ale w tym ujawnia się główna słabość Cue! – seria wymaga zaangażowania emocjonalnego i zachowuje się, jakbyśmy już doskonale znali bohaterki i kibicowali im w pierwszych krokach, podczas gdy po tych trzech odcinkach tylko nieliczne miały okazję powiedzieć więcej niż jedno-dwa oderwane zdania.
Statycznej fabule towarzyszy statyczna grafika, składająca się głównie z prawie nieruchomych ujęć i panelowania. Zgodnie z moimi przewidywaniami Cue! to seria jak wszystkie podobne, udająca tylko, że chce pokazać cokolwiek z zaplecza zawodu, a w rzeczywistości koncentrująca się na uślicznionych i odrealnionych dziewczątkach. Papierkiem lakmusowym może być scena, w której się okazuje, że agencja pozwala dziewczynom zgłaszać się do „idolkowego” projektu na ochotnika, nie sprawdzając nawet ich muzykalności, i nikogo nie obchodzi, że jedna z kandydatek jest paraliżowana własną nieśmiałością, a druga ma płaski, kaczy głosik. Ważne, że chcą z całego serca…