Leadale no Daichi nite – odcinek 1

Chyba każdy ma w życiu takie chwile, kiedy myśli, że chciałby rzucić wszystko w diabły, znaleźć się w zupełnie innym miejscu i móc zacząć wszystko od nowa. Nic więc dziwnego, że olbrzymią popularnością cieszą się opowieści, których bohaterowie w mniej lub bardziej tajemniczych okolicznościach przenoszą się nagle do innej rzeczywistości. A że tyle już tego typu historii na rynku się pojawiło w najróżniejszych odsłonach – od książek, poprzez komiksy, aż po filmy i animacje – to każda kolejna ma coraz mniejsze szanse, żeby kogokolwiek zaskoczyć. Ale niech będzie, przewidywalność nie musi być zła – najważniejsze, żeby nie było nudno.

Cóż, bohaterka tej opowieści to nie pierwsza i nie ostatnia postać w rzeczywistości przykuta do łóżka i spełniająca się w wirtualnym świecie. Czy to był pech, czy zrządzenie losu – nie wiadomo. Tak czy siak, niespodziewana przerwa w dostawie prądu nie tylko odcina dostęp do głównego serwera gry, w którą akurat gra dziewczyna, ale przede wszystkim wyłącza aparaturę utrzymującą ją przy życiu. Tym sposobem nasza heroina budzi się w tytułowym Leadale w ciele postaci, którą stworzyła w grze. Sprawnym ciele długowiecznej elfki o imieniu Cayna, obdarzonej potężnymi (bo jakże by inaczej…) mocami i… jakieś dwieście lat po wydarzeniach, które dziewczyna pamięta sprzed „pobudki”.

Eskapizm w czystej postaci, jak pisałam w zapowiedzi sezonu, który na pierwszy rzut oka nie oferuje nic, czego byśmy już w podobnej historii nie widzieli. Plusa można przyznać za to, że nie jest ani zbyt dramatycznie, ani zbyt słodko, bo ani Cayna nie rozpacza z powodu tego, co jej się przydarzyło, ani nie jest chodzącym moeblobem. Prezentuje się nawet sympatycznie, choć tego określenia można użyć przy opisie prawie każdej postaci, która pojawiła się w tym odcinku. I to akurat dobrze nie wróży, bo łatwo w ten sposób stworzyć stado nijakich papierowych ludzików, nierzadko z protagonistami na czele. Jak będzie tym razem, czas pokaże, ale że animacja z czołówki pokazuje całkiem spory tłum, to może nie będzie tak źle.

Wygląda też na to, że fabuła raczej nie będzie schodzić z utartej przez „isekaje” ścieżki i to może stanowić dla sporej części widzów problem, bo pomijając kilka interesujących momentów, to wynudziłam się przez te dwadzieścia kilka minut może nie niemiłosiernie, ale dosyć znacząco. I jeśli kolejne odcinki pójdą tropem pierwszego, to same ich tytuły będą wystarczającym streszczeniem rozgrywających się w nich wydarzeń. Tym razem było tak: Cayna budzi się w gospodzie, znajduje swoją wieżę, w drodze powrotnej pokonuje niedźwiedzia, a potem bierze udział w uczcie zorganizowanej na jej cześć. I w sumie nic poza tym. Serio: to było po prostu nudne.

Dodajmy jeszcze do tego fakt, iż nie za bardzo jest na co popatrzeć. Owszem, kolorowo tu, ale niektóre wpadki anatomiczne są bardzo widoczne, a animacja jest momentami szczątkowa. Muzycznie jest… w porządku? Znaczy coś tam plumka w tle, ale mnie żaden utwór w ucho nie wpadł.

Ale, że powiedziało się „a”, to zobaczymy, co przyniosą kolejne odcinki.

Leave a comment for: "Leadale no Daichi nite – odcinek 1"