Sabikui Bisco – odcinek 1

Wielkie BAM! I już cała Japonia – a może i reszta świata – zostaje dotknięta kataklizmem, w wyniku którego wszystko pokrywa się rdzą. Co gorsza, także ludzie zaczynają cierpieć na wywołaną przez rdzę chorobę, bez odpowiedniej kuracji prowadzącą nawet do śmierci. Miasta, między innymi Imihama, w której rozgrywa się duża część odcinka, drżą ponadto przed tzw. Grzybiarzami, terrorystami rozsiewającymi wielkie grzyby uważane za przyczynę rdzowych nieszczęść. Po drugiej stronie mamy natomiast lekarzy starających się pomóc zarażonym; dobrym duchem Imihamy jest Milo Nekonayagi, zwany Doktorem Pandą, który niesie ratunek z czystego serca, nierzadko nie biorąc za leczenie zapłaty. Wykorzystuje przy tym grzyby, tak, te złe organizmy, toteż musi bardzo uważać, aby nie zostać przyłapanym. Najbardziej zależy mu na uzdrowieniu starszej siostry, Pawoo. Zarówno zaprzyjaźnieni mieszkańcy, jak i gubernator Kurokawa, uważają, że się marnuje ze swoim talentem dla jakiejś mieściny, choć tylko ten drugi wprost stwierdza, że bezinteresowna pomoc biedakom nic mu dobrego nie przyniesie i że powinien pracować dla rządu.

Naprzemiennie z wydarzeniami z Imihamy obserwujemy, jak pewien samotny zamaskowany podróżnik pragnie udać się na pustynię prowadzącą do wspomnianej dzielnicy. Sprawdzający jego dokumenty mężczyzna wraz z pomocnicą opowiada mu o najbardziej poszukiwanym Grzybiarzu, Bisco Akaboshim, nie wiedząc, że właśnie on stoi przed nimi (my oczywiście wiemy). Bisco udaje mnicha na tyle dobrze, że bez problemu rusza dalej i swoimi strzałami rozpowszechnia na pustkowiach grzybową zarazę, o czym nie omieszkają wspomnieć media. W końcu trafia do Imihamy, „atakując” w momencie rozmowy Milo z Kurokawą. Do miasta jednak przybył też z innego powodu – aby znaleźć Nekonayagiego.

Nie powiem, zostałam lekko zaskoczona. Nie do końca dostałam to, czego się spodziewałam, przy czym nie chodzi mi o treść, bo z opisami dobrze się zaznajomiłam, a raczej o formę i sposób prowadzenia odcinka. Sądziłam, że od początku seria rzuci nas w wir wartkiej i lekkiej przygody, tymczasem po krótko ukazanym trzęsieniu ziemi twórcy nie idą za radą Hitchcocka, tylko uspokajają akcję, stawiając na leniwe rozmowy/monologi mieszkańców czy szemrane wymiany handlowe. Surowy klimat potęguje dodatkowo świetnie dobrana muzyka. Nawet atak Bisco nie zostaje ukazany jakoś specjalnie „szałowo”, toteż pierwszy odcinek anime przebiega raczej spokojnie, jest to jednak rodzaj spokoju wzbudzający u widza niepokój i zarówno zaintrygowanie dalszymi wydarzeniami, jak i chęć bliższego poznania bohaterów. Czy czuję niezadowolona, że moje przewidywania się nie sprawdziły? Skąd, wręcz przeciwnie, anime mnie natychmiast kupiło. Boję się tylko, że w kolejnych odcinkach czar pryśnie i seria zacznie korzystać, jak wiele przygodówek, z głupkowatych humorystycznych przerywników, burzących poważną atmosferę. No ale może nadmiernie się martwię. Na tę chwilę Sabikui Bisco prezentuje się najciekawiej z sezonu, nie licząc kontynuacji.

Leave a comment for: "Sabikui Bisco – odcinek 1"