Tokyo 24-ku – odcinek 1

Akcja oryginalnej produkcji Clover Works rozgrywa się na sztucznej wyspie położonej w Zatoce Tokijskiej, Kyokutou Houreigai Tokubetsu Chiku, znanej jako 24-ku (24. dzielnica). Jak informuje nas narratorka, po długich zawirowaniach szykowano się do oficjalnego włączenia jej w obręb Tokio, sprawy skomplikowały się jednak „nieco” po pewnym incydencie. 10 maja 2020 roku doszło do pożaru szkoły podstawowej Takara. Tu poznajemy trójkę głównych bohaterów – przyjaciół: Shuutę Aoi, Rana Akagiego i Koukiego Suidou, którzy wraz z dziewczyną o imieniu Mari zajmują się ocalałymi z macek ognia dziećmi. Shuuta, nie słuchając znajomych, biegnie na ratunek siostrom Asumi i Kozue. Niestety, dla pierwszej jest już za późno.

Mija rok. Dzielnica szykuje się do mszy żałobnej w intencji ofiar zeszłorocznej katastrofy. Na miejsce przybywają też chłopaki, dla których jest to pierwsze spotkanie od tragicznego dnia. Odnowienie przyjaźni jeszcze nie następuje, bo po ceremonii bohaterowie szybko się rozchodzą, ale już wkrótce spotykają się ponownie w tej samej knajpie. Luźne pogawędki przerywa telefon od… Asumi do każdego z nich. Dziewczyna nie tyle co z nimi rozmawia, co przekazuje obraz Mari mającej za chwilę zginąć pod kołami pociągu. Można ją uratować, przełączając tory, ale wtedy pociąg się wykolei i śmierć poniosą pasażerowie. Bohaterowie rzecz jasna nie od razu wierzą w to, co zobaczyli, czy w ogóle rozumieją, o co chodzi, po połączeniu jednak paru faktów – uroczystość otwarcie stacji Kizuna, pójście Mari na inną stację – decydują się przystąpić do działania. Rzeczywiście przyjaciółka, za sprawą jej niesfornego psiaka Daisy, utyka na torach. Wspólnymi siłami nie dopuszczają do kolejnej tragedii, w czym największy udział ma Shuuta – po uzyskaniu w zagadkowy sposób niebywałej sprawności i szybkości dosłownie odskakuje z dziewczyną i jej pupilem sprzed rozpędzonej maszyny.

Choć pierwszy odcinek jest podwójny, na szczęście nie okazał się nudnym, rozwleczonym do granic możliwości wstępem niczym np. w niedawnym Bokutachi no Remake. Powiedziałabym wręcz, że więcej minut bardzo dobrze mu zrobiło, dzięki czemu znalazł się czas i na przedstawienie najważniejszych postaci, i na rozbudowaną akcję ratunkową, i na chwilę oddechu (scena w knajpie), i to w odpowiednim tempie. Odcinek zatem minął gładko, ale z drugiej strony daleko mi do zachwytów, acz nie umiałabym dokładnie wskazać, dlaczego – ot, raczej kwestia osobistych wrażeń niż konkretnych wad produkcji. Na razie czuję się średnio zaintrygowana dalszym rozwojem fabularnym, licząc jedynie, że nie otrzymamy schematu „jeden tydzień – jedna osobna operacja protagonistów”, tylko szybko przejdziemy do wątku przewodniego. Co do chłopaków, są najogólniej mówiąc znośni; na plus zaliczam, że ich różnorodne osobowości nie wydają się udziwnione. Zarówno Shuuta, jak i Kouki wyglądają na poważnie podchodzących do życia, ale w różny sposób się to przedstawia. Nieco większym luzakiem jest Ran, ale też bez przesady. Poza nimi i Mari przewija się jeszcze sporo innych postaci, od rodziców protagonistów (matka Shuuty, ojciec Koukiego, będący politykiem), po znajomych (kumple Rana); czas pokaże, którzy więcej wniosą do fabuły, a którzy będą robić za tło.

Że produkcja anime nie ma się dobrze, było jasne nie od dziś m.in. z dość pesymistycznie brzmiących twitów jednego z twórców. Podchodziłam zatem do pierwszego odcinka z poważnymi obawami, że już na wstępie uderzy mnie toporną animacją czy krzywiznami (acz, podkreślam, nie należę do osób, dla których oprawa audiowizualna jest najważniejsza – liczą się bohaterowie i fabuła). Powiem tak – nie jest źle… Nie, nie wyliczę tu długiej listy wad, a następnie, po „ale”, dodam dla złagodnienia krytyki ze dwie zalety. Wręcz przeciwnie, trudno mi się do czegokolwiek przyczepić (może CGI w niektórych miejscach), bo chyba nie do pojedynczych gorszych ujęć. Animacji nie brakuje i wypada całkiem płynnie; postarano się zwłaszcza przy popisach kaskaderskich Shuuty (że były głównie sztuką dla sztuki, to już inna para kaloszy). Postaci doczekały się różnorodnych projektów, na ogół miłych dla oka; mam jedynie wątpliwości co do wyglądu matki Shuuty – gdyby nie głos, nie powiedziałabym, że to pani w średnim wieku… Pozytywne wrażenie dopełnia nasycona kolorystyka. Ale – jednak będzie „ale” – to dopiero początek i zapewne w którymś momencie anime rzeczywiście zbrzydnie, oby tylko nie za szybko, znaczy nie przez najbliższe dwa odcinki, gdy piszę zajawki, no. Tak czy siak, jestem przygotowana na najgorsze. Muzycznie mnie na razie nie chwyciło, acz muszę przyznać, że zaskoczył mnie odtwórca Rana – zupełnie nie poznałam Yuumy Uchidy, przy czym wiedziałam, że ten aktor w serii gra. Pozostała dwójka, Junya Enoki i Kaito Ishikawa, też raczej nie zawodzi.

Leave a comment for: "Tokyo 24-ku – odcinek 1"