Aharen-san wa Hakarenai – odcinek 2

Wybaczcie spóźnienie z zajawką… rzeczy dzieją się, zwykle niespodziewane i nieplanowane. Podobnie jak „zaprzyjaźnienie się” naszej parki; a przecież to dopiero początek. W kolejnym odcinku Raidou przekonuje się o tym, kiedy zaczyna mieć nieodparte wrażenie bycia śledzonym z morderczą intencją, ilekroć jest w towarzystwie Reiny; kiedy już porachował wszystkie swoje grzechy niemalże od urodzenia, okazało się, że nie spuszcza z nich oka jej koleżanka z poprzednich ław szkolnych. Dziewczę jest mocno wybujałe fizycznie – przytłacza nawet postawnego przecież bohatera – ale dla równowagi lękliwe jak polna myszka i najwyraźniej o raczej krótkim rozumku. Świadczy o tym najlepiej druga połowa odcinka, kiedy panna usiłuje w tajemnicy przed Reiną zaopatrzyć ją w parasolkę, jak wiadomo, dla Japończyków istotny symbol przyjaźni/miłości oraz troski/zaopiekowania. Czemu w tajemnicy? Bo myśli, że Reina jest na nią zła z powodu „prześladowania” Raidou, a przynajmniej tak to sobie tłumaczę, jako że cała ta sytuacja była raczej głupia niż absurdalna. Niemniej reakcje błękitnowłosej na tajemniczo pojawiającą się parasolkę były faktycznie zabawne, z koronnym ołtarzykiem do odstraszania złego. Jednak nowa koleżanka niespecjalnie mnie zachwyciła; nie mój typ.

Druga – środkowa właściwie – część odcinka to z kolei dość wydłużony w czasie żart na temat niezasuniętego rozporka Raidou, którego przez cały dzień nie zauważył, i to mimo wysiłków Reiny, by mu tę hiobową wieść przekazać. Powiedzieć nie mogła, bo akurat zaciszyło ją przeziębienie – a czemu nie mogła napisać? Hm, pytajcie scenarzysty. Niemniej dziewczyna poświęciła naprawdę dużo wysiłku, by nowego kolegę uchronić przez publicznym zażenowaniem; samo w sobie było to nawet wystarczająco zabawne, żebym się parę razy uśmiechnęła. Na koniec, po napisach, oboje rozgrywają jeszcze partyjkę gry planszowej; domyślam się tu nawiązań do hazardowych serii, ale ten nurt akurat jest mi obojętny, więc tak też potraktowałam tę dogrywkę.

Jak widać, konstrukcja serii jest epizodyczna – w tym jednym odcinku cztery wyraźne części, choć nierównej długości – i oparta w zasadzie na nieporozumieniach, często absurdalnych, między bohaterami. Jedne są bardziej zabawne, inne mniej, ale na razie nie czuję do Aharen-san żadnej niechęci; może nawet lekką sympatię, bo w niczym mi się jeszcze nie naraziła. Jest to też na razie raczej teatr dwójki aktorów (choć statyści na dalekim planie są, ruszają się i nawet czasem coś mówią), ale nie wątpię, że dalszych postaci przybędzie, i liczę, że będą też miały więcej rozumu niż panna przyjaciółka z dzieciństwa.

Audiowizualnie bez zmian – spokojnie da się oglądać i słuchać bez przykrości; paradoksalnie, zaczyna mi imponować niezmienna mina Raidou w obliczu galopady jego absurdalnie przesadzonych pomysłów i niepojętych zachowań Reiny, która nie wiem, jakim cudem dotrwała do tej pory bez większego uszczerbku na zdrowiu, skoro paproszek w oku doprowadził ją do wyglądu ofiary pobicia…

Leave a comment for: "Aharen-san wa Hakarenai – odcinek 2"