Hoshi no Samidare – odcinek 1

Jeśli bohater miał być pokazany jako nudny i nijaki, to się przez lwią część odcinka twórcom udało. Yuuhi Amamiya jest do bólu zwyczajny, nieciekawy i przeciętny, tak bardzo, że jak spotyka gadająca jaszczurkę, która mówi, że został wybrany do ratowania świata, to ją po prostu eksmituje przez okno oraz rozważa udanie się do psychiatry, ponieważ cały czas widzi marudnego gada. Cóż, halucynacji nie ma, choć sir Noi Crezanta widzi tylko on (na razie), zaś przydzielony mu magiczny pierścionek generujący pole telekinetyczne wykorzystuje w jedynym słusznym celu – wywołania sztucznego powiewu podkieckowego. (Choć znamienne jest, że pyta też, czy może kogoś zabić). Jednak mimo nalegań i tłumaczeń ze strony jaszczurki zdecydowanie odmawia brania udziału w całej imprezie, słusznie wytykając, że są przecież inni.

Częściowa zmiana zdania następuje, gdy Yuuhi nagle zostaje zaatakowany przez chcącego go zabić golema. Na szczęście ratuje go dziewczyna, która przedstawia się jako Samidare Asahina, a którą jaszczur tytułuje księżniczką i generalnie skarży się jej na niewdzięcznego osobnika. Sama panienka, nota bene sąsiadka bohatera, wygląda, jakby bezkrytycznie przyjęła wszelkie tłumaczenia i rewelacje Crezanta i te nonsensy o księżniczce i rycerzu, ale jak się okazuje przy ponownym spotkaniu, jej działania mają swój cel. Pokazuje wtedy Yuuhiemu zagrożenie wiszące nad Ziemię (wielki kosmiczny Młot – Biscuit Hammer) i stwierdza, że chce, aby Yuuhi jej zaufał i został jej rycerzem. Bowiem to właśnie ona pokona Złego Maga i zniszczy tenże Młot… Bo chce sama Zniszczyć Ziemię.

Tytuł ma fanów, jest znany i w ogóle, ale naprawdę zastanawiam się, jakim cudem udało się tak położyć start. Wiem, że historia rozkręca się wolno także w pierwowzorze, ale jednak anime jako medium wizualne zdecydowanie mogłoby poprzestawiać akcenty w taki sposób, żeby widz przez 2/3 czasu się nie patrzył z nikłym zainteresowaniem w ekran. Ekspozycja jest zbyt wolna, bohater nijaki aż do bólu (choć taki ma być), komediowe wprowadzenie nadopiekuńczej siostry Samidare pasuje jak kwiatek do kożucha; nie wspomnę o smętnej muzyczce, a raczej jej braku. Dopiero w ostatnich minutach wydarzenia nabierają ciut tempa, a postacie charakteru, zaś muzyczka jest nawet. Nie zmienia to jednak faktu, że na razie mnie nie obchodzą wcale.

Osobną sprawą jest przeciętna do bólu oprawa graficzna – cztery postacie na krzyż (licząc jaszczurkę), dalekie postacie w postaci krzywych ludków, dużo zbliżeń postaci (i jaszczura), żeby nie pokazywać za dużo, tła, które w jednym ujęciu wyglądają jak krzywo narysowane, by w drugim nagle ujawnić detale i zaraz przeskoczyć na pseudokomputerowe widoczki i dalekie plany. Na razie nie zachwyca, mam nadzieję, że będzie lepiej, bo podejście bohaterów jest intrygujące.

Leave a comment for: "Hoshi no Samidare – odcinek 1"