Kami Kuzu Idol – odcinek 1

Yuuya Niyodo i Kazuki Yoshino tworzą duet idoli ZINGS. Może nie są oni najpopularniejszym zespołem w Japonii, ale mają już pokaźne grono fanów, które chętnie uczestniczy w koncertach, a nawet wydaje pieniądze na produkty związane z zespołem. Problem polega na tym, że o ile Yoshino daje z siebie wszystko i zawsze stawia fanów na pierwszym miejscu, o tyle Niyodo ma wszystko w czterech literach… Idolowanie nigdy go nie interesowało, został zwerbowany na ulicy, a skusiła go obietnica łatwych pieniędzy, które będzie dostawał głównie za swój wygląd. Naturalnie, rzeczywistość okazała się nie tak różowa – bycie idolem to coś więcej niż przyjemna aparycja i stanie na scenie. Niestety, lenistwo Niyodo jest silniejsze i nawet groźba wywalenia go z zespołu nic tu nie zmienia. Kiedy nasz antyidol odpoczywa przed występem na korytarzu, rozmyślając o tym, co będzie robił jak już go wyrzucą, przysiada się do niego urocza dziewuszka. Już na pierwszy rzut oka widać, że urodzona idolka i to taka z wyższej półki. Panienka przedstawia się jako Asahi Mogami i jest bardzo zdziwiona, że bohater ją widzi. Tajemnica wyjaśnia się, gdy Niyodo pyta kolegę z zespołu czy kojarzy artystkę o tym nazwisku, a ten ze smutkiem opowiada mu jak to urocza gwiazdka zginęła w wypadku samochodowym u progu wielkiej kariery…

Mamy więc ducha idolki i człowieka, który bycia idolem nienawidzi, ale lubi pieniądze jakie za tym idą, a kiedy przypadkowo okazuje się, że Mogami może wniknąć w ciało Niyodo, wszystko staje się jasne. Oto Niyodo wpada na genialny pomysł – będzie użyczał swojego ciała zmarłej koleżance po fachu i czerpał z tego materialne benefity. Ona też nic nie straci, bo marzy tylko o tym, by występować… Cóż, pierwszy koncert z odmienionym Niyodo okazuje się wielkim sukcesem (ku zgrozie i zaskoczeniu zarówno managerki ZINGS, jak i fanek…), dlatego bohater proponuje Mogami stałą współpracę…

To było naprawdę udane. Urzekł mnie antypatyczny bohater, nawet bardziej niż myślałam, bo po zapoznaniu się z zapowiedziami, byłam przekonana, że Niyodo będzie po prostu trochę leniwy i zmęczony tym całym cyrkiem, który otacza osoby idoli. Ale nie, on jest po prostu oportunistą i w sumie bucem, który chciałby wieść wygodne życie i dużo zarabiać, ale nic nie robić (znaczy, ja też bym tak chciała, ale…). Mogami to dla niego gwiazdka z nieba (dosłownie i w przenośni) – kłopotu nie robi, za to zdobywa serca i uznanie fanów bez najmniejszego problemu. I mimo początkowego szoku ichże (jak również Yoshino i pani manager), wszyscy są zadowoleni. No bo, co może pójść nie tak? Tego zapewne dowiemy się w kolejnych odcinkach.

Cóż, może nie jest to komedia z cyklu, zrywamy boki, ale porządnie uśmiechnęłam się kilka razy i ogólnie bardzo miło wspominam seans. Bohaterowie są sympatyczni (nawet Niyodo), zwłaszcza nieduża grupa fanek naszego antyidola i pokuszono się nawet o porządny występ panów – w sensie, śpiewają, tańczą i w ogóle. W czołówce pęta się jakaś większa grupa idoli, więc widać że jakiś pomysł na fabułę jest. Graficznie również jest w porządku, a i muzycznie nie można narzekać. Znaczy, występy panów nie są jakąś muzyczną ucztą, ale da się tego słuchać bez zgrzytania zębami – ot, taki przesłodki, żenujący tekstowo j-pop. Po pierwszym odcinku, naprawdę nie mam się do czego specjalnie przyczepić. Zawsze miło jest popatrzeć na zderzenie takiego naiwnego idealizmu z czystym pragmatyzmem.

Leave a comment for: "Kami Kuzu Idol – odcinek 1"