Yofukashi no Uta – odcinek 3

Akira Asai – czyżby wbrew imieniu mroczne widmo na horyzoncie relacji rozwijającej się między Kou a Nazuną? Może. Niewykluczone. Znaczy, wampirzyca zapewne wyczuwa jakieś zagrożenie, ponieważ po, nazwijmy to, konfrontacji strzela focha i znika. Ale może zacznijmy od początku.

Po jednej ze schadzek z Nazuną Kou wpada na swoją dawną znajomą/przyjaciółkę z dzieciństwa (sam w sumie nie jest pewien, jak określić ich związek). Dziewczyna co prawda nie ma aż takich problemów ze snem jak Kou, ale wstaje barbarzyńsko wcześnie i nadmiar wolnego czasu przed rozpoczęciem szkoły spędza na samotnych spacerach po okolicy. Od tej pory jednak zaczyna potajemnie spotykać się ze swoim dawnym przyjacielem, który dzieli teraz swój czas między dwie dziewczyny. I żadna (przynajmniej na razie) nie wie o tej drugi. Brzmi jak trójkąt romantyczny? Tak, to miało tak brzmieć, bo na niedopowiedzeniach i najróżniejszych skojarzeniach opiera się praktycznie cała relacja między Kou i Nazuną, a wynikłe z tego nieporozumienia napędzają humor tej produkcji. Może się to pewnie po jakimś czasie znudzić, ale na razie jeszcze bawi. Bawi, bo w parze idą całkiem trafne obserwacje, choć scenariusz nie zagłębia się w nie aż tak bardzo – wystarczająco jednak, żeby skłonić widza do zastanowienia. A to w sumie dobrze, bo to serial z cyklu „siedzimy i gadamy”, więc rozmowa musi być odpowiednio zajmująca, żeby nie uśpić odbiorcy.

O ile martwiłam się w poprzedniej zajawce, że pojawienie się kolejnej osoby w zestawieniu popsuje relacje między głównymi bohaterami, tak teraz mogę odetchnąć z ulgą, bo na razie nowy element, którym jest ewentualna relacja Kou i Akiry, stanowi dobrą przeciwwagę dla tej z wampirzycą. Dziewczyny wyraźnie stworzono na zasadzie kontrastu, ale różnice są (przynajmniej na razie) na tyle nienachalnie zarysowane, że z przyjemnością się ich wspólne rozmowy ogląda. Ja wiem, że grono panienek wokół głównego bohatera się powiększy, ale może autor miał pomysł również i na te relacje. Przynajmniej taką mam nadzieję.

To już trzeci odcinek, więc o ile fabularnie można to podsumować jedynie wstępnie, to o technicznej stronie już można pisać z większą pewnością. Tym bardziej, że serial ma mieć naście odcinków, więc niewiele się pod tym względem może zmienić. Zdecydowanie przeważają tu ujęcia statyczne, ale te nieliczne dynamiczne sceny wyglądają całkiem nieźle, a wszelkie możliwe braki wręcz z nawiązką rekompensują odrealnione (jak na miejsce warunki) i utrzymane w różnych odcieniach nocne krajobrazy. W dużej mierze to właśnie one są odpowiedzialne za klimat produkcji. Wisienką na torcie są natomiast naprawdę wpadające w ucho piosenki towarzyszące serii. Jest w całej tej układance coś magnetycznego i magicznego, co mimo jawnych schematów przyciąga do tego serialu. Nie wiem, jak Wy, ale ja mimo pewnych obaw zostaję.

  Tę zajawkę sponsorowało słowo „przynajmniej”…

Leave a comment for: "Yofukashi no Uta – odcinek 3"