Akuyaku Reijou nano de Last Boss o Katte Mimashita – odcinek 1

Czemu akurat ta seria zyskała zaszczyt wystartowania w przedbiegach, trudno powiedzieć, ważniejsze, że ów zaszczyt kopnął mnie osobiście znienacka i oto niniejszym z pewnym poślizgiem otwieramy jesienny sezon razem z panną… yyy, sprawdźmy w sieci… Aileen Lauren Dautriche! No, bywało gorzej… Pannę poznajemy w prawdopodobnie najgorszym dla niej momencie, kiedy w środku balu (= publicznie!) rzuca ją narzeczony, następca tronu Cedric – sprawdźmy znowu – Jeanne Elmir. Bo woli inną, która jest mniej pyskata i złośliwa, czego dowodem prawdopodobnie malinowego koloru włosy. Osobiście uważam, że okoliczności zerwania zaręczyn świadczą raczej jak najgorzej o księciu, natomiast była już narzeczona zachowuje najwyższą klasę, z uśmiechem życząc mu szczęścia. Chociaż w tym samym momencie spada na nią świadomość, że to przedziwne, oszałamiające uczucie nagłego dejà vu to wspomnienia z poprzedniego życia – oto ocknęła się jako negatywna bohaterka gry otome, w którą grała przed tragicznie młodą śmiercią, i w tym świecie również przeznaczone jej jest zginąć. A dokonać tego ma przebudzony jako demoniczny smok miejscowy maou, zresztą starszy przyrodni brat Cedrica, obecnie na wygnaniu (niedaleko) z racji skażonej krwi.

Nie wiem, czy Aileen jest podła i złośliwa, jak twierdzą zgodnie wszyscy z otoczenia Cedrica – właściwie nic na to nie wskazuje, a sama powód swojego znielubienia widzi raczej w tym, że wyróżniała się wśród rówieśników zdolnościami i pilnością w nauce – ale na pewno jest przebojowa, zdecydowana, inteligentna i odważna. Błyskawicznie dochodzi bowiem do wniosku, że sposobem na uniknięcie pisanego jej w scenariuszu gry losu jest rozkochać w sobie – pardon, oswoić – maou i nie dopuścić do jego przebudzenia w postaci ziejącego ogniem „finałowego bossa”. Drobiazg.

Dziewczyna wybiera się więc do zamku niesławnego półdemona i spotkawszy go w bramie, z miejsca się oświadcza. Wrażenie wywołuje… piorunujące, zresztą z wzajemnością – najwyraźniej Claude Jeanne Elmir uzewnętrznia emocje za pomocą zjawisk powiedzmy że pogodowych. Choć na pierwszy rzut oka wydaje się oazą spokoju. Potem maou i jego dwaj doradcy (ci ostatni tłumiąc chichot) już bardziej oficjalnie odrzucają propozycję, ale przynajmniej Aileen zostaje odesłana do domu magicznie szybko i z naprawioną odzieżą. Oczywiście się nie poddaje, zmierza do zamku ponownie, po drodze biorąc na jeńca gadającego kruka, a kiedy Claude zjawia mu się na ratunek, traktuje go zaprawionym miłosnym napojem ciasteczkiem. Chyba bez większego rezultatu, ale przynajmniej zyskuje kolejną szansę na rozmowę; w jej trakcie okazuje się, że szczenię fenrira – małą, bo to gatunek, chyba – znalazło się na ludzkich terenach i trzeba je uratować, nie powodując międzyrasowego zamieszania. Aileen zgłasza się więc na ochotnika i do pewnego momentu dobrze jej idzie w starciu z czterema młodymi dworzanami (po szczeniaka zgłasza się zresztą matka), ale potem pojawia się Cedric z narzeczoną i Aileen traci przewagę psychologiczną. Wtedy z niebios w glorii zstępuje Claude, wyraża – publicznie, a miało być bez zamieszania! – wdzięczność za uratowanie poddanego i z tej wdzięczności zabiera dziewczynę na przejażdżkę latającą karocą; na koniec płata jej paskudnego psikusa, by zobaczyć, czy się rozpłacze – ale ona jest twarda – zgadza się iść z nią na bal i uśmiecha tak olśniewająco, że to raczej ona zostanie przez niego ujarzmiona i rozkochana, i to pewnie przed trzecim odcinkiem. No, może piątym.

No więc sympatyczne to jest, nawet momentami zabawne, zresztą przy niewyszukanych środkach komediowych, główna bohaterka ma jak dla mnie same zalety i naprawdę nie rozumiem, czemu scenariusz każe innym traktować ją jak jędzę, skoro nią ewidentnie nie jest, ale kij z tym, taki scenariusz. Maou też chyba jako tako rokuje, bo pod posągowo-wampiryczną urodą dostrzegam przebłyski czegoś… znaczy, trudno powiedzieć czego, chodzi mi o to, że nie jest z czystego marmuru i wyniosłego dostojeństwa, tylko coś myśli i czuje. Cedric i jego klika zaprezentowali się raczej antypatycznie, doradcy Claude’a muszą pokazać coś więcej, ale pewnie wyjdą lepiej. Moim faworytem zostaje natomiast gadający kruk. Najgorzej wypada chyba warstwa technikaliów, a konkretnie wizualna – mówiąc krótko, ubogie to jest strasznie, jak na bandę arystokracji, dwa zamki i straszny lasTM między nimi. Naprawdę bieda! No, zbliżenia dość ładne, chyba że Aileen akurat przesadzi z tuszem do rzęs… Generalnie, jeśli to oglądać, to zdecydowanie nie dla ładnych widoków, ale jakoś mi to nie przeszkadza i nawet chętnie zobaczę, co się dalej będzie działo. Aczkolwiek z racji życiowych kolejną zajawkę popełnię z jeszcze większym poślizgiem, więc nie wstrzymujcie oddechu w oczekiwaniu; już lepiej poświęcić te 20 minut i samemu sobie wyrobić opinię.

Leave a comment for: "Akuyaku Reijou nano de Last Boss o Katte Mimashita – odcinek 1"