Chainsaw Man – odcinek 1

Po śmierci ojca Denji dziedziczy jego dług i ledwo wiąże koniec z końcem. Aby zarobić na życie, zatrudnia się jako łowca demonów. Członkowie yakuzy, dla których wykonuje zlecenia, postanawiają jednak się go pozbyć, gdy przestaje być już im potrzebny. Chłopak zostaje przez nich brutalnie zamordowany, ale zawiera pakt ze swoim zaprzyjaźnionym demonem, Pochitą, i staje się tytułowym „chainsaw manem” – pół-człowiekiem, pół-demonem z wyrastającymi z ciała piłami mechanicznymi. Po powrocie do żywych szybko rozprawia się ze swoimi oprawcami, ale jednocześnie przykuwa uwagę tajemniczej kobiety z organizacji zajmującej się eksterminacją demonów, która w zamian za pracę oferuje mu dach nad głową, o którym Denji od zawsze marzył.

Na wstępie zaznaczę – lubię Chainsaw Mana, ale nie jestem wielkim fanem. Ogromnie cenię sobie Tatsukiego Fujimoto jako artystę, uważam, że jest genialnym rysownikiem, ale sama historia, mimo dość niestandardowej struktury i tego, w jaki sposób jest prowadzona, jest moim zdaniem dość standardowa, w swoim trzonie powiedziałbym, że momentami wręcz sztampowa, na co duży wpływ na pewno ma fakt, że pierwsza część mangi publikowana była w „Shounen Jumpie”, magazynie skierowanym jednak do konkretnej grupy odbiorców.

Pierwszy odcinek adaptacji mojej opinii o człowieku z piłami na razie nie zmienił. Sporo tu oczywiście świetnej animacji, naprawdę ciekawych przejść i kadrów na podstawie scenorysu Ryuu Nakayamy (reżysera serii), który także wyreżyserował ten odcinek, ale mam wrażenie, że gdybym swoją znajomość z tym tytułem zaczął od anime, to czułbym się zdecydowanie mniej zainteresowany ciągiem dalszym niż byłem czytając mangę. Fujimoto jest mangaką niekonwencjonalnym, prowadzącym historię w bardzo charakterystyczny, dynamiczny sposób. Już po pierwszym odcinku widać, że ekranizacja idzie w zupełnie inną stronę, bardzo, ale to bardzo bezpieczną, zupełnie moim zdaniem nie oddając (na ten moment oczywiście) tego, co tak znamienne było dla komiksu.

To nie jedyny zarzut, który mam wobec tego, co zobaczyłem. Stylistyka, choć zrealizowana raczej poprawnie (mimo kilku wątpliwej jakości tekstur na niektórych rzeczach, na przykład opasce Denjiego czy piłach), jest po prostu zbyt sterylna. Ponownie brakuje tu tego, co tak bardzo wybija się chociażby z ilustracji Fujimoto, czyli kolorów. Okładki mangi aż biją pstrokatymi barwami, anime jednak operuje głównie szarościami. I choć wpisuje się to w wizję, którą Nakayama i jego ekipa próbują zrealizować, to trudno jednak powstrzymać mi się od wrażenia, że potrzeba tu było zdecydowanie więcej fantazji, bo czuję, że przez to klimat oryginału po prostu gdzieś ucieka.

Dużo tutaj też CGI, całkiem niezłego i zaimplementowanego zupełnie w porządku, ale może dziwić jego aż tak duża ilość, kiedy na liście płac naprawdę nie brakuje niezwykle utalentowanych animatorów. Są oczywiście sceny, które byłyby trudne w realizacji bez pomocy komputerów, ale wiele jest tu takich momentów, kiedy myślałem sobie „kurczę, to pewnie można by było narysować ręcznie”. I żeby nie było – nawet zwiastuny serii pokazały, że da się i wygląda na to, że w kolejnych odcinkach Denjiego w 2D będzie po prostu więcej. Tym bardziej więc zastanawia mnie, skąd aż tyle CGI w premierowym odcinku, który przecież powinien być swego rodzaju wizytówką.

Jest jednak rzecz, która podoba mi się bardzo – opening, absolutnie fantastyczny, fenomenalny. Shingo Yamashita, który ostatnio reżyserował oba intra do Jujutsu Kaisen czy drugi opening Ousama Ranking, ponownie dostarczył genialne dzieło; dzieło, które świetnie przy okazji oddaje ducha i szaleństwo pierwowzoru, dodatkowo będąc także hołdem w stronę samego Tatsukiego Fujimoto. Jego miłość do kina nie jest tajemnicą, a opening wypchany jest odniesieniami do jego ulubionych filmów; wśród dzieł, do których Yamashita nawiązuje, znalazły się między innymi Big Lebowski, To nie jest kraj dla starych ludzi, Pulp Fiction, Teksańska masakra piłą mechaniczną, Pewnego razu… w Hollywood, Atak pomidorów zabójców czy Sadako vs Kayako. Całości dopełnia bardzo dobra, choć nieco dziwna, piosenka w wykonaniu świetnego Kenshiego Yonezu, która, podobnie jak strona wizualna, wpisuje się w ton całej opowieści. Muzycznie jednak dużo bardziej do gustu przypadł mi ending w wykonaniu Vaundy’ego – tutaj jednak sporym minusem jest fakt, że piosence towarzyszą tylko napisy końcowe. Kolejne utwory, które akompaniować będą endingom, powinny mieć więcej szczęścia.

A skoro już przy muzyce, to naprawdę dobrze wypada także ścieżka dźwiękowa skomponowana przez Kensuke Ushio. Z kwestii audio, bardzo chciałbym pochwalić również Kikunosuke Toyę wcielającego się w Denjiego, dla którego jest to absolutny debiut, jeśli chodzi o aktorstwo głosowe, a spisuje się naprawdę bez zarzutu, odgrywając przy tym swoją rolę bardzo naturalnie.

Na podstawie tego, co napisałem, zapewne można odnieść wrażenie, że odcinek był słaby – to jednak nieprawda. Oczywiście, wiele rzeczy mi się tu nie podoba i na pewno nie jest to najlepsza premiera chociażby tylko z tego sezonu, ale myślę, że jako wprowadzenie spisuje się poprawnie, odcinek jest naprawdę nieźle wyreżyserowany i wykonany – widać, że jest to produkcja o dużej jakości. Nie zmienia to jednak faktu, że nie jestem zachwycony tym, co zobaczyłem. Ogląda się to nieźle, ale myślę, że z mangi można było wyciągnąć dużo, dużo więcej, przede wszystkim jeśli chodzi o stronę wizualną. Bo historia jak to historia, obroni się zapewne sama.

Leave a comment for: "Chainsaw Man – odcinek 1"