Koukyuu no Karasu – odcinek 1

Opowieści o dalekowschodniej, ale niejapońskiej arystokracji (albo takie, które się nią inspirują) pojawiają się od czasu do czasu w medium manga/anime, ale w dobie pseudoeuropejskich isekai stanowią zdecydowaną rzadkość. Tym bardziej ciekawa byłam, co też takiego kryje się za ślicznymi okładkami kolejnych tomów powieści, która od czasu do czasu pojawiała mi się w proponowanych zakupach na japońskim Amazonie.

Koukyuu no Karasu wygląda na opowieść po części detektywistyczną i po części okruchowożyciową, a wszystko to w pseudochińskich (w co na pewno można by się wgłębić, bo zapożyczeń tu od groma, ale to zadanie dla chętnych) dekoracjach podlanych odrobiną sosu z niesamowitości. Z pierwowzorem styczności nie miałam, ale to, co zaprezentował pierwszy odcinek zostawiło mnie z mocno mieszanymi odczuciami. Zacznijmy jednak od początku.

W głębi cesarskiego kompleksu pałacowego kryje się tajemnicza postać zwana Kruczą Damą (bardzo luźne tłumaczenie), która nijak nie wpasowuje się w sztywne struktury haremu władcy, ponieważ nie spełnia podstawowego obowiązku przebywających w nim kobiet. Ta owiana legendą nietykalna kobieta posiada bowiem magiczne moce, przy pomocy których rozwiązuje najróżniejsze problemy mieszkańców pałacu. Najpierw jednak muszą ją oni przekonać, żeby w ogóle zechciała ich wysłuchać, o czym przekonuje się obecnie urzędujący cesarz Xia Gaojun, który chce poznać tajemnicę kryjącą się za pewnym kolczykiem…

Nie do końca wiem, jak to ugryźć, bo z jednej strony widać, że opowieść na pewno ma potencjał, szczególnie jeśli chodzi o pokazanie codziennego życia ludzi zasiedlających cesarski pałac, z drugiej jednak chce głównie chyba polegać na rozwiązywaniu zagadek kryjących się w jego zakamarkach. A przy takiej ilości ambitnych mieszkańców, którzy w najgorszym razie knują, spiskują i mordują, „spraw” dla Kruczej Damy tu brakować nie powinno. Problem w tym, że dla mnie nie ma tu ani okrucha tajemniczej atmosfery, która chyba powinna być tu obecna, tym bardziej, że serial próbuje być magiczny, a wizerunki tytułowej bohaterki na plakatach promocyjnych czy ilustracjach obiecują tajemnice, magię, ulotne piękno i przede wszystkim subtelność. Tymczasem zarówno tego pierwszego, jak i ostatniego za dużo na razie nie ma, dominuje tu bowiem zasada „mów, a nie pokazuj”. A powinno być chyba odwrotnie. Rozumiem ograniczenia zarówno czasowe (tym bardziej, jeśli twórcy postanowią zekranizować całość materiału źródłowego), jak i niemożliwość sprawnego przełożenia niektórych rzeczy z książki na język animacji, ale jak na razie wszystko jest przedstawiane bardzo bezpośrednio – zarówno fakty dotyczące zagadki tygodnia (chyba taka będzie przynajmniej struktura początkowa struktura tej historii) oraz samej Liu Shouxie (imię tytułowej bohaterki). A to rujnuje trochę hipotetyczny klimat niesamowitości. Przynajmniej dla mnie. Chyba że jednak nie do końca o to w tej historii chodzi… Co jest mocno prawdopodobne, jeśli brać po uwagę chociażby złotego kuraka pałętającego się po pawilonie Kruczej Damy. Aczkolwiek jedno trzeba przyznać – w takim natłoku informacji człowiek się raczej nie zacznie nudzić.

Bohaterowie są też jak na razie mocno spolaryzowani – tzn. cesarz jest do bólu sprawiedliwy, a będąca jego przeciwniczką dawna cesarzowa matka to zło wcielone. Nie wiem, jak będzie z resztą obsady, ale tego typu opowieści zdecydowanie zyskują, jeśli ich bohaterowie malowani są w odcieniach szarości. Muszę jednak przyznać, że w oderwaniu od tego sama Shouxie jest całkiem urocza. Oby to nie była jej jedyna główna cecha…

Technicznie jest… dobrze (?) – tzn. strona graficzna może nie olśniewa, ale wygląda ładnie, miewa też pomysłowo animowane momenty, co jest zawsze na plus. Ścieżka dźwiękowa też niczego sobie (oczywiście stylizowana), chociaż nie powiem, żebym była zachwycona piosenką towarzyszącą czołówce – w oderwaniu od anime pewnie by tak nie raziło, ale to „myyyysteriaaaaaas” zabija dla mnie klimat. Podkreślam słowa „dla mnie”, bo inni mogą mieć na ten temat zupełnie odmienne zdanie. Kwestia gustu.

Czy warto to zacząć oglądać? Myślę, że chyba tak, bo jest to produkcja o tematyce stosunkowo niespotykanej aktualnie w anime (mang się kilka znajdzie) i niegłupia, choć nie wiem, czy wystarczająco wciągająca i jak na mój gust nazbyt bezpośrednia, by na dłuższy czas przykuć uwagę. Ale może się mylę i ciąg dalszy mnie czymś zaskoczy…

Jak dla mnie serial za szybko odkrywa niektóre ze swoich kart…

Leave a comment for: "Koukyuu no Karasu – odcinek 1"