Mushikaburi Hime – odcinek 1

Szczerze mówiąc, zdążyłam zapomnieć, o czym to-to ma być, i coś podejrzewam, że po dowolnej liczbie odcinków też szybko o tym zapomnę. Tytułowa księżniczka bowiem ma w sobie tyle życia, że po kontakcie z nią ledwo mam siłę pisać zajawkę….

Elianna Bernstein jest córką nieco podupadłego arystokratycznego rodu bez żadnych ambicji politycznych, którego członkowie – i ona też – preferują dobrą książkę nad regularne posiłki. To właśnie sprawia, że kiedy ma zaledwie 14 lat, następca tronu, parę lat starszy od niej, proponuje jej narzeczeństwo jako układ wzajemnych korzyści: on uniknie swatów i spekulacji o charakterze politycznym, ona będzie mieć dostęp do królewskich archiwów, a także czas i miejsce (książęce biuro), by ich zasoby poznawać. I super, i tak mijają cztery lata… bardzo nudne cztery lata, jakkolwiek miłość do książek doskonale znam, rozumiem i popieram.  Panienka w tym czasie czyta, cokolwiek jej wpadnie w ręce, wokół prócz księcia, który sporadycznie obdarza ją prezentem czy komplementem, migają inni panowie o innych kolorach włosów (nie licząc książęcego wuja, kierownika archiwum, też blondyna), chociaż opening i ending wyraźnie pokazują, jak wygląda zasadniczy pairing, więc na odwrócony harem nie ma co liczyć. Jedyne urozmaicenie stanowi pojawienie się kogoś na kształt rywalki, niejakiej lady Irene, która faktycznie stara się zyskać uwagę każdego z panów, oraz jakiś tajemniczy wypadek z rurami nawadniającymi w ogrodzie (Irene padła ofiarą przemoczenia, a Elianna się spóźniła na show), przedstawiany prawie jak nieudany zamach terrorystyczny (poważne miny, odwołane przyjęcie, zamieszanie w archiwum, które staje się dla bohaterki niedostępne, panowie zaaferowani sprawami wagi państwowej nie mają czasu eskortować książęcej narzeczonej do domu). Przy czym spinający odcinek klamrą widok księcia w komitywie z Irene zdaje się budzić w Eliannie głównie żal za księgami, do których spodziewa się stracić dostęp, kiedy ten wymieni narzeczoną na „prawdziwą”, bowiem ona sama przez ten cały czas uważała się za „fałszywą” i tymczasową. A cliffhanger odcinka stanowi obluzowany szczebel bibliotecznej drabiny, co do którego intryguje mnie, czy spowoduje czyjś „dramatyczny” upadek, czy nie, jako ta strzelba, co to pojawiwszy się na ścianie w pierwszym akcie, musi wystrzelić w ostatnim…

No nudy, proszę państwa, nudy. Zarówno jako „księżniczka” i książęca narzeczona, jak i książkoholiczka Elianna zostaje w tyle za każdą z podobnych (w zarysie) postaci kobiecych z ostatnich paru sezonów, a jak porównam ją z Aileen z drugiej obecnie zajawkowanej przeze mnie serii, to już w ogóle nie ma o czym mówić. Co tam, śpiąca księżniczka na zamku demonów miała w sobie więcej życia! Efekt pogłębia seiyuu, co zapewne oznacza, że jest dobrze dobrana… Reszta obsady, czyli panowie, potencjalna rywalka i wierna służąca, nie zrobili na mnie żadnego wrażenia; książę jest ponoć „olśniewający”, ale tak się składa, że nie lubię blondynów, w animkach nawet bardziej niż w życiu. A o jego charakterze niewiele na razie można powiedzieć; no, zdaje się przejmować sprawami państwa i od czasu do czasu pamiętać, że ma narzeczoną, choćby „fałszywą”.

Jeśli chodzi o technikalia, nie jest tak biednie jak w historii o podrywaniu ostatniego bossa, ale nawet z tymi skomplikowanymi ornamentami na książkach i bibliotecznych filarach tła są raczej mdłe i randomowe (jak i moje zrzutki). Animacja może być, nawet jeśli momentami mocno oszczędza; jeśli była w tym jakaś muzyka, to nie zwróciłam uwagi, a próba zastosowania komediowego chwytu bardziej mnie zaskoczyła, niż rozbawiła. Jeśli na coś czekam za tydzień, to na rozwiązanie zagadki rur lub kwestii szczebla. Nie zachęcam, ale i nie odradzam, jeśli ktoś miał w planach, bo poza nudą odcinek nie wyrządził mi większej krzywdy.

Leave a comment for: "Mushikaburi Hime – odcinek 1"