Buddy Daddies – odcinek 2

Oczywiście, że wzięli brzdąca na kolejną misję… Za prosto by było bez tego. Bardzo był z tego głupi pomysł, a też przyszło mi zauważyć, że wynikła z niego dalsza sekwencja zdarzeń była niezbyt prawdopodobna, niemniej wiele można wybaczyć, jeżeli akcja jest wartka, a seria puszcza do nas oko.

Z tym że uzupełnijmy – pierwsza połowa odcinka nie jest o tym, a o dyskusjach, co z tym fantem (dzieckiem) zrobić. Miri okazuje się dzieckiem typowym, czyli męczącym. Kazuki w celu radzenia sobie z nią znajduje w sobie zaskakujące pokłady świeżo odkrytego tacierzyństwa. Rei, cóż… nie. Na razie przynajmniej znosi piętrzące się niedogodności z podziwu godnym stoicyzmem, choć flegmatyczny charakter sporo mu w tym pomaga. Niby niewiele się przez ten kwadrans seansu nie dzieje, ale wciągnęło mnie solidniej niż sceny akcji. Na pewno ze względu na dużą dawkę sympatycznej i niewymuszonej komedii, nie takiej w stylu klasycznej serii gagów, co raczej wtrąconych wszędzie żartobliwych dialogów, czy małych wizualnych zmrużeń oka. Dialogi ogólnie są tu siłą. Tematu „co począć z bachorem” nie uznaję w najmniejszym stopniu za wciągający, ale przekomarzających się bishounenów już tak, i jest tego tutaj dostatek.

Operacja likwidacji kolejnego celu wypadła na tle barwnych scenek z pierwszej połowy trochę blado. Kolejny mafiozo do ubicia tym razem ukrywa się w swojej doskonale zabezpieczonej willi. Kazuki dumał, dumał i wydumał, żeby go wykurzyć udawanym atakiem i dziabnąć, kiedy będzie próbował się zmyć z przystani. Sprytny plan, tylko Miri zaczęła płakać i Kazuki wziął ją ze sobą. Teoretycznie miała poczekać w samochodzie. W praktyce zachciało jej się siku, więc poszła grzecznie poprosić ochroniarzy, czy nie pozwolą jej do toalety. W tym momencie wszystko diabli wzięli, dzięki czemu dostaliśmy więcej akcji, strzelania i trupów. Miri wyraźnie nie ma nic przeciwko, aby jej tatuś i wujek biegali z nią pod pachą, strzelając i mordując ludzi wokoło. To nie jest seria celująca w realizm w jakimkolwiek stopniu, nie. Zabawne – choć w tym przypadku w niezamierzony sposób – że zaraz po tej jatce twórcy przedstawiają nam Tego Złego. Który też jest mordercą i kończy spartoloną przez protagów robotę. Czym się jego mordowanie moralnie różni od ich mordowania? Dla mnie niczym, ale twórcy bardzo się starają, żeby dla nas to była kompletnie, ale to kompletnie inna sytuacja. Źle mu z oczu patrzy, straszny z niego ponurak i zero w nim bishounena,  tymczasem z Kazukim i Reim mordowanie wydaje się najradośniejszą zabawą pod słońcem!

Zaznaczyłem, że ze zmrużeniem oka ogląda się to dobrze, ale jak dla mnie i biorąc poprawkę na konwencję naciąganie jest trochę przesadzone. Miri, odrzucona przez matkę, trafia do obcego człowieka i w ciągu minuty staje się on jej najukochańszym tatusiem, nie ma ona żadnych obaw ani lęków związanych z tą sytuacją. Strzelaniny to dla niej najprzedniejsza zabawa! Po prostu szczęśliwe dziecko. Są jednak pewne granice naciągania rzeczywistości, przy których zaczyna pękać. W szczególności, jeżeli atrakcją serii ma być motyw opieki nad dzieckiem, to lepiej, aby to dziecko zachowywało się w sposób, który można pomylić z funkcjonowaniem prawdziwej istoty ludzkiej. Nic, irytowało trochę, ale da się to przełknąć, tylko należy możliwie nie myśleć.

Leave a comment for: "Buddy Daddies – odcinek 2"