Trigun Stampede – odcinek 1

Oj namieszali, namieszali… Nowa ekranizacja to źródło tak wielkich nadziei, jak i równie wielkich obaw. Nadziei, bo mangowy Trigun to rewelacyjny shounen, dla którego brak pełnej ekranizacji był grzechem ciężkim. Obaw – bo zwiastuny sugerowały, że twórcy sporo w oryginale namieszali, i niekoniecznie było widać, aby zmiany miały sens…

Generalny setting pozostaje taki sam, akcja toczy się w dalekiej przyszłości na pustynnej planecie No Man’s Land, ledwo nadającej się do ludzkiego życia i na której jedyne fragmenty cywilizacji skupione są wokół zaawansowanych technologicznie urządzeń zwanych plant, dostarczających niezbędnej do życia energii oraz wody. Pustkowia te przemierza Vash Stampede, zwany „ludzkim huraganem”, rewolwerowiec-pacyfista, który starając się pomagać napotkanym ludziom, pakuje się w rozliczne kłopoty skutkujące gigantyczną nagrodą za jego głowę. Aby zbadać jego sprawę, wysłana zostaje nowicjuszka dziennikarstwa Meryl (w oryginale agentka ubezpieczeniowa) wraz ze starszym kolegą Ricardo.

Oczywiście natychmiast pakują się w nowe tarapaty, gdy znajduje ich grupa bandytów skuszona nagrodą za Vasha. To tyle jeśli chodzi o treść odcinka, cudów fabularnych w nim nie ma, skupia się raczej na przedstawieniu świata i postaci.

No więc jak z tymi zmianami widocznymi w zwiastunach? No niestety, tylko na gorsze. Na początku i końcu odcinka obrywamy urywkami z przeszłości Vasha i poznajemy jego nemesis, czyli brata-bliźniaka Knivesa. Widzimy jakąś kosmiczną katastrofę, że Knives jakoś do niej doprowadził (chyba) i ogólnie jest Mroczno-Zły. Coś, jakoś, nie wiadomo do końca o co chodzi, związku z właściwą akcją odcinka nie ma to żadnego. W oryginale Knives pojawił się, kiedy się – cóż – pojawił, po prostu, ponownie w życiu Vasha. Twórcy jakby bardzo chcieli zaintrygować widza, tylko gdyby to porządnie poprowadzić, to fakt, że obcujemy z najbardziej poszukiwaną osobą na planecie na moje oko byłby dostatecznie intrygujący, bez niejasnych przebitek na coś (na razie) z kompletnie innej beczki.

Zmiany w postaciach też są takie sobie, Meryl z bardzo konkretnej kobiety została przerobiona na exposition dump, tj. postać, która niczego nie wie, więc jej wszyscy wszystko tłumaczą, a przy okazji i nam, widzom. Szkoda. Poza tym fabuła odcinka… oj, nie ma za dużo sensu. Bandyci próbują przekonać mieszkańców osady, aby w zamian za nagrodę pomogli im złapać Vasha. Jako że trzymają wszystkich pod bronią nikt rozsądny by im nie uwierzył, co potwierdza się po literalnie kilkunastu sekundach, kiedy radzą sobie sami. Ich lider w finale dostaje ataku szaleństwa, którego jedynym uzasadnieniem jest, żeby tak było efektowniej, po czym Vash odstawia rewolwerowy numer, który jest tak elementarnie niemożliwy, że trudno go traktować inaczej niż komedię. Czy muszę dodawać, że żadnego z tych problemów w mandze nie było?

Czy jest więc aż tak źle? „Aż tak” to może nie, sens ulatuje w końcówce odcinka, jego większość oglądało się całkiem dobrze. Nie da się też nie zauważyć, że to śliczne anime. Studio Orange robi niesamowite CGI i nikogo lepszego do oddania scen akcji Triguna bym nie znalazł. Podobnie jest zresztą z mimiką jeżeli ktoś obawiał się o wykonanie tej serii w 3D – o tych wątpliwościach można zapomnieć. Tylko scenariusz, scenariusz, ajajaj. Oby w następnych odcinkach twórcy już nie chcieli tak bardzo na siłę nam widzom zaimponować, od razu by się poprawiło.

Leave a comment for: "Trigun Stampede – odcinek 1"