Co jak co, ale jedno jest już pewne – twórcy wiedzą, jak zacząć! Historia zaczyna się bowiem od wielokrotnie powtarzanych prób wykonania egzekucji na protagoniście Gabimaru. Rozpoczynają od klasyki – ścinania mieczem, ale wobec niepowodzenia przechodzą do bardziej widowiskowych środków: palenia na stosie, rozrywania bykami i wrzucania do wrzącego oleju. Nadnaturalna wytrzymałość Gabimaru daje jednak odpór wszystkiemu. Zabawne, że nie próbowali go utopić, możesz być niezniszczalny, jak tylko można, ale oddychać chyba dalej musisz?
Odpuszczam jednak dalsze czepianie się, do nadmiaru wiarygodności nikt tutaj nie aspiruje, ważniejsze, żeby było rozrywkowo. To się zdecydowanie udaje, kolejne próby ubicia Gabimaru wypadają tragikomicznie, a choć ich niepowodzenia są oczywiste, nie sposób było przewidzieć, do czego to wszystko doprowadzi.
Głównym tematem odcinka jest, czy Gabimaru szczerze czy nieszczerze nie zależy na własnym życiu. Sam twardo deklaruje, że mu to obojętne, jednak kronikarka (a jak się później okazuje, i elitarna egzekutorka) Yamada Asaemon ma wątpliwości. Podczas ich rozwiewania dostajemy krwistą scenę akcji. Jest krótka, ale animowana cudnie, oby była zapowiedzią jakości animacji później!
Sprytnie wszystko tu zorganizowane. Gdy Asaemon przepytuje Gabimaru, mamy okazję dostać jego skróconą biografię, a i przy okazji dowiadujemy się sporo o charakterach obu; jedno i drugie zapewne zaprocentuje w serii później. Główna oś fabuły, czyli podróż do tytułowego jigokuraku zacznie się dopiero następnym razem, ale prolog z tego kuszący.
Co do technikaliów, odcinek w pierwszych minutach był niepokojąco szarobury, co jest stylem, którego w nadmiarze nie toleruję, ale na szczęście już widać, że jest to raczej umiejętny wybór taktyczny. Przez większość czasu jest szaro, aby kiedy kolor się pojawi kontrast był większy! Ninjutsu płomienie Gabimaru oraz nieliczne przebitki na kwieciste jigokuraku zdecydowanie nie byłby bez tego aż tak efektowne. Oby tak artystycznie dalej.