Opus.COLORs – odcinek 1

Trójka dzieciaków przygląda się, jak rodzice jednego z nich tworzą wirtualną sztukę, po czym radośnie z niej korzysta oraz oznajmia, że chce iść w ich ślady. Mija dwanaście lat i Jun (blondyn) oraz Kazuya (różowawy brąz) trafiają do liceum Eisen, które szkoli Artystów (Artists) i Producentów (Graders). (Tu dygresja wyjaśniająca – będę używać określenia „Producent”, bowiem chyba najlepiej pasuje do funkcji, jaką pełni w parze A-G taka osoba, której głównym zadaniem jest kierowanie, okiełznanie i wyselekcjonowanie najlepszych szaleństw i szkiców artystycznych partnera w tworzeniu dzieł angażujących wszystkie zmysły widza… koniec dygresji). W każdym razie młodsi z trójki w końcu trafiają do szkoły kształcącej przyszłym adeptów Sztuki Percepcyjnej (w bardzo wolnym tłumaczeniu), gdzie na trzecim roku jest już ich starszy kolega, Kyou (niebieskoszary), ten co też chciał być Artystą, jak rodzice kolegi.

No i tu widz się dziwi, bowiem okazuje się, że Kyou jest niezbyt przyjaźnie nastawiony do Kazuyi i generalnie nie życzy sobie, by Kazuya się wokół niego plątał. Co generalne da się zrobić, bowiem (tu następuje wyjaśnienie  sposobu funkcjonowania szkoły) uczniowie od początku są rozdzieleni na dwie ścieżki rozwoju (Artysta i Producent) i absolutnie nie mają ze sobą kontaktu na terenie szkoły – inne budynki, inne wejścia itp. W ogóle, jak ktoś wejdzie na cudzy teren, to go gonią jak przestępcę, zaś Producenci nie mają Artystów w poważaniu i traktują ich jak coś gorszego. Jedyna możliwością kontaktów międzyścieżkowych to konkurs Staircaser, gdzie wyselekcjonowani uczniowie z obu grup w parze tworzą unikalne dzieło sztuki godne, żeby je wyeksponować w galerii szkolnej na spiralnych schodach (tak, wiem, metaforyczność aż wycieka z ekranu). W związku z tym Kazuya podejmuje decyzję, że chce przystąpić do konkursu z nadzieją, że dawny przyjaciel także weźmie w tym udział i zostaną sparowani, bo wtedy może w końcu się dogadają. Czy niespodzianką będzie, jeśli powiem, że oczywiście, że tak się stanie?

 

Technicznie kreska jest czysta, bez szaleństw, za to z dużą ilością CGI (no bo to o wirtualnej sztuce będzie), tła są (czasem puste), tłumy uczniów (w porywach do 30 sztuk) się też pojawiają. Ciekawa była zmiana stylu animacji w trakcie piosenki. Bohaterowie wyglądają standardowo jak na tego typu serie, choć tym razem odróżniać ich chyba będę raczej po fryzurze, a nie po kolorze włosów – jakoś trzeba, bo wyszło, że będzie około piętnastu sztuk.

Fabularnego szaleństwa nie ma, jak na razie mamy bohatera, który nie pojmuje, czemu przyjaciel z dzieciństwa się do niego nie odzywa, konkurs szkolny, stado bohaterów z których na razie żaden nie wzbudza jakichkolwiek emocji, i jakąś tajemnicę z przeszłości – chwilowo stawiam na „spełniłem marzenie rodziców i wylądowałem nie na tej ścieżce, do której się nadaję”. Nielogiczność układu szkolnego aż bije w oczy – bo jak u licha osoba, która ma kierować, ma się nauczyć, jak kierować inną osobą, jeśli nie będzie miała możliwości nauczenia się tego? Pierwszy odcinek zdecydowanie nie zachęca…

Leave a comment for: "Opus.COLORs – odcinek 1"