Opus.COLORs – odcinek 3

Kazuya czyta w sieci o tym, że Kyou wygrał konkurs i jego kawałek będzie wisiał w szkolnej galerii schodowej (sic!) która właśnie została otwarta dla publiki, ale nie zamierza tam iść, bo dostał się do szkoły i się nawet przed wyjazdem nie pożegnał… A następnie gapi się na niego przez okno w szkole, a ten się focha. Ale chwila, jak? Nah, psze państwa, to tylko radosne wepchniecie retrospekcji na początek odcinka, oraz absolutna niekonsekwencja w rozkładzie terenów szkolnych (w pierwszym odcinku było wspomniane, że oba dormitoria dzieli las, skarpa i setki centymetrów, a poza tym producenckie dormitorium jest wyżej, więc…). Ale dość nabijania się, przejdźmy do rzeczy.

Najpierw mamy mini wywiady nakręcone przez Michitakę (zielonego) w celach promocyjnych dla szkoły oczywiście, gdzie pozostali dorwani uczestnicy mówią tylko o Kyou i Kazuyi, jakby nikogo innego nie było w konkursie, a wredny blondas dalej jest wredny i rzuca aluzjami. Nasza główna para zaczyna zaś pracować. To znaczy próbuje, bowiem Kazuya po otrzymaniu tematu od swojego Producenta, stwierdza, że temat jest za dziecinny i za łatwy, powinni zrobić coś ponadczasowego i on mu udowodni. Po czym zaczyna się korowód pokazywania i odrzucania kolejnych projektów, aż zirytowany Kyou stwierdza, że partner próbuje być na siłę oryginalny i tym go dobija. Mija dzień, w trakcie którego Kazuya traci wiarę w życie i siebie też, a poza tym pojawia się w końcu sławny Iori (poprzedni partner Kyou).

Kazuya w końcu decyduje się obejrzeć pracę konkursową Kyou i dochodzi do wniosku, że chyba jednak jest naprawdę niedojrzały (no niespodzianka!). Po czym spotyka dyrektora Takase (byłego współpracownika rodziców, wujka in spe i tatusia Kyou) i sobie z nim rozmawia o sztuce, rodzicach, zwątpieniu, po czym dochodzi do wniosku, że powinien przeprosić kolegę za egoizm i rzuca się w wir pracy. W ciągu ostatnich pięciu minut odcinka tworzy koncepcję, tworzy swoją wirtualną sztukę i razem podpisują ją jako wspólne dzieło. Kurtyna, koniec, można skończyć serię.

A nie, nie można, bo zostaje jeszcze dziewięć odcinków na próby przebicia się do byłego przyjaciela i wyjaśnienie Tragicznej Przeszłości oraz powodów dla którego go unika… Albo może zajmiemy się pozostałą dziesiątką panów i ich problemami, tworzeniem i dogadywaniem się lub nie (oraz obsesjami – tak, patrzę na ciebie, biały creepie łypiący zza drzwi). Albo porwą ich kosmici… Przysięgam, że ostatnia opcja wydaje mi się najciekawsza, dawno bowiem nie oglądałam czegoś tak nudnego i tak statycznego, z tak bezpłciowymi postaciami i tak bezpłciowo poprowadzonymi rozmowami (nie, jedna kłótnia w drugim odcinku wiosny nie czyni, to tylko dwie minuty były).

Jak na razie interesujący jest tylko sam temat, czyli wirtualna sztuka oddziałująca na wszystkie zmysły, jednak jest tak spektakularnie zarżnięty przez wykonanie, że nie warto nawet czekać na kolejny odcinek, tym bardziej, że pod względem wizualnym też leży i kwiczy – postacie mają lekko przerażające oczka, prawie się nie ruszają, siedzą w pustych wnętrzach, animacja ogranicza się do przypadkowych momentów i pokazuje wybraną część ciała oraz kadruje głównie od piersi w górę. Oraz kiedy Artysta „tworzy” – co wygląda literalnie jak taniec wirtualnych idoli. Całe szczęście, że jeszcze nie śpiewają (dużo) – opening  i ending wystarczy. Naprawdę, na statycznych zrzutkach to wygląda lepiej. Jeśli to jest początek pod większy franczyzowy projekt, to nie zachęca mnie w żadnym wypadku, radzę trzymać się od tego z daleka. Ja przyznam, że zamierzam to jednak obejrzeć jak wyjdą wszystkie odcinki, ale z palcem na przycisku przewijania, bo jestem serio ciekawa, jak łzawe/wyciągnięte z rękawa będzie wytłumaczenia zachowania Kyou.

Leave a comment for: "Opus.COLORs – odcinek 3"