Telefon Akiry odzyskuje połączenie z internetem, co motywuje go tego, aby odezwać się do starych znajomych, z którymi nie był w stanie utrzymywać kontaktu przez wykańczającą pracę. Jednym z nich jest Kenchou, najlepszy przyjaciel Akiry z czasów studenckich, z którym jako jedynym udaje się mu skontaktować. Wyrusza więc do Shinjuku, aby spotkać się ze starym kumplem i odhaczyć kolejną rzecz z listy.
Trzeci odcinek kontynuuje to, co zaczął drugi, to znaczy wprowadza kolejnego głównego bohatera, tym razem w postaci umięśnionego i lubiącego się rozbierać Kenchou, który, podobnie zresztą jak Akira, wcale nie był zadowolony ze swojego życia przed apokalipsą. Wydaje się, że także i on w nowej rzeczywistości odnajdzie prawdziwą wolność.
Niestety, moje przewidywania sprawdziły się, a seria bardzo szybko straciła jakość, która jeszcze w miarę utrzymywała się tydzień temu. Najnowszy odcinek to już festiwal słabych rysunków, mało interesujących kadrów, a przede wszystkim kulejącej animacji. Jeśli coś w tym odcinku próbuje się ruszać, to najczęściej kończy się to sekwencją następujących po sobie rysunków, które ani trochę do siebie nie pasują, nie ma w nich żadnej konsekwencji. Najlepszym przykładem zdecydowanie jest scena, w której Akira wyłania się zza pleców Kenchou – fryzura i gogle Akiry praktycznie co klatkę zmieniają kształt. Widać, że brakowało twórcom po prostu czasu na ewentualne poprawki – w normalnych okolicznościach coś takiego nie miałoby prawa przejść przez nadzorcę animacji i zostać zatwierdzone.
Oczywiście, jak to u Kojimy, do gry wszedł outsourcing, bo od zeszłego tygodnia w produkcji jego ekipę wspiera studio Shaft. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że wygląda to w tym momencie na… pełnoprawną koprodukcję. Trudno uwierzyć w to, żeby były to działania planowane, raczej potrzeba szybkiego łatania dziur.
O fabule nie da się po tych trzech wprowadzających odcinkach napisać nic odkrywczego, ot, bardzo klasyczna opowiastka z zombi w roli głównej, która jednocześnie stara się krytykować panujący w naszej rzeczywistości system oraz korporacyjną kulturę pracy, za co oczywiście spory plus. Poza tym jednak nie ma tu niczego, co wyróżniałoby tę historię na tle innych opowieści o żywych trupach, ale tak jak pisałem ostatnim razem – nic w tym złego, dopóki seria dostarcza dobrej rozrywki.
Moim zdaniem Zom 100 akurat z tym radzi sobie całkiem nieźle, ale trudno nie zwracać uwagi na podupadającą stronę produkcyjną, za pomocą której przecież w pierwszym odcinku ekipa była w stanie dostarczyć tej rozrywki w najlepszym możliwym jej wydaniu. Obawiam się, że jeśli już teraz brakuje tej mocy, to nic już tej serii nie uratuje, przynajmniej w moich oczach. Bo choć się oczywiście tego spodziewałem, to jednak ten dysonans już na tym etapie jest zbyt ogromny i mam wrażenie, że jeśli nic się w tej kwestii nie poprawi (a raczej będzie tylko gorzej), to ostatecznie o Zom 100 będzie mówiło się najczęściej w kontekście zmarnowanego potencjału.