Nowymi obowiązkami Komari oprócz zagrzewanie do walki są też spotkania z przybocznymi, z których każdy jest przedstawiony widzowi z adnotacją „za co siedzi” (Bellius-wilk za morderstwo, Chaostel-fioletowy za porwanie młodej dziewczyny, a Mellanconcy-blondyn za próbę wysadzenia pałacu). Po skończonym briefingu Chaostel wprowadza Belliusa w swoje odkrycia związane z szefową – w zdobytych przez niego ściśle tajnych dokumentach jest informacja, że trzy lata temu w Akademii Cesarskiej zginęło sto osób, ale informacja, która wskazywałaby na udział Komari, została zastąpiona przez wskazanie winy innej osoby, niejakiej Millicent.
Niestety rozważania, jak i co oraz pokaz zafiksowania Chaostela na bohaterce (kolejny… wzdech…) zostaje przerwany przez spotkanie pod murami zamku zamaskowanej kobiety, zdecydowanie nieukrywającej swoich zamiarów zrobienia krzywdy i cesarzowej, i bohaterce. Nie udaje się jej pokonać, natomiast przeciwniczka przekazuje pozdrowienia dla Komari. A to powoduje, że panowie postanawiają przejąć inicjatywę (za którą mają nadzieję zostać wynagrodzeni – głownie Chaostel) i… na razie zrobić śledztwo i trzymać to w tajemnicy.
Kolejny dzień bohaterki zaczyna się wybraniem prywatnej bestii – oczywiście, jakżeby inaczej, Komari wybiera najlepszą i najrzadszą – smoka z… z zafiksowaniem na punkcie młodych panien. I nazywa go Bucephalus. Serio. Po czym wpada na nim na trening swojej jednostki i ponownie zabija (przypadkiem) ziejącego do niej z niewiadomego powodu nienawiścią porucznika Heldersa. Dwukrotnie. I wydłubuje przypadkiem oczka. Na co tenże wyzywa Komari na pojedynek. Pojedynek odbywa się na arenie, ale dzięki pomocy Ville bohaterce udaje się wygrać w widowiskowy sposób, zabijając po raz kolejny porucznika, po czym widz zostaje uraczony kolejną dawkę fanserwisu, czyli sceną łaźniową, gdzie Komari próbuje się dowiedzieć czegoś więcej o swojej pokojówce. Tymczasem gdzieś w zapyziałym barze wkurzony Helders poznaje tajemniczą zamaskowaną kobietę, która przedstawia się imieniem Millicent i proponuje współpracę.
Odcinek kończy się uroczystym przyjęciem, w trakcie którego cesarzowa w rozmowie z Komari rzuca trochę światła na wydarzenia sprzed trzech lat i powód zamknięcia się bohaterki w pokoju. Oraz cliffhangerem – bowiem na przyjęciu pojawia się też nieproszony gość.
Na litość boską, jakby wywalić fanserwis i mruganie do fetyszystów oraz żarty heheszkowe, to byłoby lepiej? Vill tylko w fartuszku, Chaostel z obsesją na punkcie szefowej (i wyrokiem za porwanie jakiejś młodej dziewczyny), macanie Komari przez Vill w łaźni, i inne takie mrugania kaprawym oczkiem… Bo fabularnie wychodzi na to, że świat przedstawiony nie jest milusi, jak cię zabiją, to to czujesz, a potem wracasz do życia, i można tak długo, Komari wcale nie miała fajnego dzieciństwa, a otoczenie bliższe może coś o tym wiedzieć, wie, albo maczało w tym palce. Ale jak się człowiek ma skupić na tym, jeśli co i rusz są ni z gruszki ni z pietruszki wtręty typu:”hehehe, cycki, macanki, aluzje!” A jak na razie to rysuje się kilka ciekawych punktów zaczepienia do głębszego rozwinięcia. Np. dlaczego to cesarstwo siedzi w środku wpływów tych dziwnych kryształów albo czy naprawdę Komari jest takim słabeuszem…