Konbini Kareshi – odcinek 1

Nie jestem pewna, co mówi o pierwszym odcinku fakt, że imienia i nazwiska jednego z głównych bohaterów musiałam szukać po internecie… Może to dlatego, że mimo iż zaczyna się sceną biegu, dość długą, by zmęczyć widza, seria od początku przyjmuje raczej usypiające tempo. Fabuły w tym odcinku tyle co kot napłakał, to raczej przegląd scenek rodzajowych: licealista, u którego nocował (nocuje notorycznie) kolega, budzi się rano, razem idą do szkoły; ponieważ jest początek roku, zapisują się do klubów, jeden pływackiego, drugi piłki nożnej; wracają osobno, Haruki (ten od pływania i szukany po sieci) natyka się w supermarkecie na dziewczynę, która podoba mu się od przedszkola, ale wciąż ma problem z zaczepieniem jej, mimo „wsparcia” przyjaciela; ona wpada na wózek z puszkami, w podzięce za pomoc w pozbieraniu ich kupuje mu coś słodkiego. Kolejnego dnia Towa, ten od piłki, naraża się przewodniczącej klasy, która następnie na bazie wpadania na siebie i zainteresowań czytelniczych zakolegowuje się z tamtą pierwszą… No dobrze, nie uniknę tego, przewodnicząca w okularach nazywa się Mami Mihashi, a obiekt westchnień Harukiego Miharu Mashiki. A może odwrotnie. Ja pierniczę, specjalnie to ktoś wymyślił, żeby się myliły??? Kończąc streszczenie odcinka, po kolejnym przeglądzie scenek rodzajowych z życia szkoły wieczorem w tym samym sklepie wpadają na siebie Towa i przewodnicząca, której chłopak oznajmia, że jest kawaii, na co ona stwierdza, że jest baka, i ucieka. Szło się domyślić, że za jego stosunkiem do niej kryje się coś w tym stylu, a ona uważa go za dokuczliwego idiotę, bo pewnie sama przed sobą ukrywa, że się jej podoba.

  

  

Erm, za daleko wybiegam, ale jakieś to przewidywalne się mocno wydaje. I takie powooooolneeee… Okruchy okruchami, nie mam nic przeciwko, wręcz przeciwnie, ale jeszcze życia by się trochę przydało! Co do grafiki też mam mieszane uczucia. Z jednej strony widać ograniczony budżet i raczej rzemiosło niż artyzm, z paroma klasycznymi sztuczkami dla oszczędności, z drugiej trzeba docenić wyraźne wysiłki rysowników, by oddać wszelkie naturalne ruchy postaci. Tyle że wychodzą one bardzo sztywno i znów jakoś tak powolnie, zdarzają się też okazjonalne deformacje. Postaci są ładnie zaprojektowane, zwłaszcza męskie, ale płaska plama barwna odbiera im głębię. Tła – albo nieco uproszczone i pustawe, albo komputerowe, całkiem ładne w kilku momentach. Jest to wszystko w miarę poprawne i widać, że w ramach swoich możliwości twórcy się starali, tylko chyba tych możliwości nie mieli za wielkich. Ale nie powiem, że grafika psuje efekt, bo przeciwnie, jakoś dziwnie pasuje do usypiającej fabuły.

Dźwiękowo… coś tam było w tle, jakiś opening i ending miały miejsce… i już nie pamiętam, jak brzmiały, ani nawet czy były smętne, czy nie. O rany, sprawdzę. A takie sobie popowe kawałki, pierwszy trochę żywszy, oba z męskim wokalem. Seiyuu Towy okropnie nie pasuje do reszty, chociaż kiedy na chwilę spoważniał i porzucił luzacki sposób bycia, było znacznie lepiej. W sumie jedyna postać, która wnosi tu trochę energii, tylko strasznie schematyczna. No cóż, mam nadzieję, że nie umrę z nudów za tydzień…

Leave a comment for: "Konbini Kareshi – odcinek 1"