Podróż przez niebezpieczny las trwa dalej, a sprawczyni całego zamieszania z poprzedniego odcinka śpi sobie w najlepsze, cały czas będąc pod wpływem leków. Dowódca wyprawy chciał pozbyć się kłopotliwego bagażu w postaci Touko, ale ostatecznie dał się udobruchać i dziewczynka nie musiała opuszczać pokładu wraz z pierwszą z kobiet, która w Wiosce Tkaczy miała znaleźć dom. Jak ją przyjęto tego się nie dowiadujemy i nawet narracja to podkreśla. W każdym razie podróż trwa dalej aż do momentu, kiedy bohaterów atakuje… coś. A tymczasem Koushi przyjmuje propozycję nie do odrzucenia ze strony głowy rodziny Okibi i bardzo szybko poznaje jej pozostałych członków – niezbyt sympatyczną panią domu i stanowiącą jej całkowite przeciwieństwo, sympatyczną Kirę, dziedziczkę majątku. Cóż, jak pisałam poprzednio, że mimo braku monologów wewnętrznych, o wiele łatwiej jest się wczuć w sytuację Koushiego. I faktycznie, chłopak wyraźnie próbuje pogodzić wdzięczność i determinację z bezsilnością i niepewnością, ale najważniejsze jest to, że działa, co odróżnia go od Touko. Tej swoją drogą niewiele w tym odcinku, co na tym etapie uznaję za zaletę.

W trzeciej odsłonie dowiadujemy się chyba najwięcej jak do tej pory o świecie przedstawionym. Nazywana bowiem boską klasa rządząca, nie jest taka w metaforycznym sensie, a ponoć dosłownie posiada nadnaturalne zdolności i żyje dłużej niż zwykli ludzi. I jak przystało na istoty lepszej kategorii zwykłego człowieka ma za nic, co ma obrazować przedstawiona widzom w tym odcinku opowieść o wielkim pożarze w stolicy. Ponadto niedostępnych zakamarkach lasu ponoć żyją wygnańcy boskiej klasy, zwani pająkami i jak podejrzewa głowa rodu Okibi nieubłaganie nadchodzące starcie między tymi siłami pogrąży świat w chaosie. Trzeba więc się odpowiednio na to przygotować i do tego właśnie ma się bogaczowi przydać Koushi – mężczyzna planuje bowiem ujarzmić źródło energii potężniejsze od tego, co dają Płomieńce i wyprodukować z tego broń…

Oj, ciekawi mnie, co z tego wyjdzie, naprawdę ciekawi. Już po animacji w czołówce można było podejrzewać, że świat będzie intrygujący i jego obraz z każdym odcinkiem nabiera coraz bardziej wyrazistych kolorów. Oby tylko towarzyszący widzowi w jego odkrywaniu bohaterowie dotrzymali mu kroku, bo jak na razie tylko jedna połówka z duetu protagonistów zapowiada się dobrze. Ja naprawdę trzymam kciuk, żeby Touko była czymś więcej niż tylko marionetką w rękach twórców.

To jest coś

Rozpoczęta w poprzednim odcinku wędrówka Kainy i Lilihy trwa w najlepsze, a mimo że zdarzają się niebezpieczne momenty, to w większości przebiega względnie spokojnie, choć dziewczyna nie jest zachwycona tempem w jakim schodzą. Chwile odpoczynku młodzi podróżnicy spędzają na długich rozmowach i poznają się odrobinę bliżej. Ostatecznie udaje im się dotrzeć do Korzeni szybciej niż Kaina zakładał, ale ani on ani jego towarzyszka nie spodziewali się komitetu powitalnego.

Cóż, fabuła nabiera tempa, czego biorąc pod uwagę planowaną liczbę odcinków, można było się spodziewać. Nie pędzi na szczęście na łeb, na szyję i jak pisałam powyżej udało się do scenariusza wpleść kilka spokojniejszych scen, w których nie tylko zarysowano dalej świat przedstawiony, ale zwięźle opisano przeszłość bohaterów, dzięki czemu mamy pełniejszy ich obraz. Za dużo czasu nie mamy, na pierwszy plan wysunie się pewnie teraz konflikt między ojczyzną Lilihy, a najeźdźcami, ale mam nadzieję, iż mimo dotarcia protagonistów do Śnieżnego Morza, to nie zabraknie w dalszej części serialu takich cichszych i spokojniejszych momentów. Te wypadają bowiem naprawdę dobrze, choć i przy scenach akcji nie ma się specjalnie do czego przyczepić. Jedyne, co mnie trochę zaskakuje to dosyć dziwne momenty, w których odcinek się po prostu urywa – nie do końca mi się to podoba, ale może ta produkcja już tak ma.

Mam pewne obawy, co do przyszłości tej serii, ale jak pisałam poprzednio – Liliha wygląda na ciekawą postać, a i Kaina ma spory potencjał na rozwój, zwłaszcza w zderzeniu z zupełnie obcym mu światem. O reszcie trudno cokolwiek napisać, bo nie dostali jak na razie zbyt dużo czasu ekranowego, ale zaintrygowali mnie wrodzy dowódcy. Czas pokaże, co z tego wyjdzie, aczkolwiek moim obawom towarzyszy również nadzieja, że twórcy jednak mieli pomysł na całość od początku do końca. Ale jeśli nie? Cóż, pozostaje wpatrywać się w bardzo ładne tła…

Rzeczone tła.

Tsuyoshi wyrusza na swoją pierwszą misję, która nie należy do skomplikowanych. Bohater ma zebrać zioła, o co z jego umiejętnościami nie jest trudno. Fel wybiera się w tym czasie na polowanie. Kiedy wraca, czeka już na niego miska spaghetti – oczywiście bestia jest zachwycona nieznanym mu daniem, bo kto by nie był. Po obiedzie Fel pokazuje Tsuyoshiemu swoją zdobycz, wielką górę magicznych bestii i kilku orków. Mukuoda pakuje zwłoki, a właściwie racje żywnościowe, do swojego magicznego schowka i udaje się do gildii, Już ilość ziół okazuje się zaskoczeniem, ale góra pieniędzy jaką dostaje za części zdobyczy fenrira zbija go z tropu. Nie dość, że zyskuje spory zapas mięsa, to jeszcze czeka na niego worek złota.

Tsuyoshi jest też bardzo zaskoczony faktem, że w świecie, do którego trafił, orkowie są traktowani jak normalna żywność. Co więcej, ich mięso jest podobno bardzo smaczne. Kolejny przepis pokazuje, że to prawda. Mimo początkowej niechęci, bohater docenia jego delikatny smak. Poza tym, Mukuoda podejmuje decyzję o opuszczeniu miasta – wie, że ze względu na Fela zwraca na siebie uwagę, a nie chce tego robić. Kiedy zatrzymują się na nocleg, Tsuyoshi dochodzi do wniosku, że zasłużyli na wyjątkową kolację i w ramach przystawki funduje towarzyszowi gotowe specjały kuchni japońskiej, a finalnie podaje mu stek z wołowiny wagyu. W ogóle Fel jest zachwycony pomysłem, że można hodować zwierzęta w celach kulinarnych. Okazuje się, że w tym świecie nikt nie zajmuje się hodowlą bydła, a głównym źródłem mięsa są właśnie upolowane bestie. Przy okazji pojawia się stary problem – potrawy przygotowane przez Tsuyoshiego gwarantują wzrost poziomu mocy. Fenrir jest tak niespokojny, że urządza sobie nocny rajd po lesie, zabijając wszystko, co tylko mu się nawinie pod łapę…

Seria ma nieodparty urok, a reakcje bohatera praktycznie pokrywają się z moimi. Śmierdzący ork źródłem mięsa? Serio?! Przy czym, nie wiem czy ja odważyłabym się spróbować. Za to spaghetti? Do tej pory mi ślinianki pracują i chyba wiem, co zrobię na obiad w weekend. Swoją drogą, nie to, żebym była zaskoczona, ale seria w trzecim odcinku zdecydowanie skręciła w stronę anime o gotowaniu. Eksploracja świata zeszła na drugi plan, podczas gdy kulinarne popisy i zachwyty wypełniły prawie cały czas antenowy. Bardzo to wszystko schematyczne, ale za to jakie przyjemne i relaksujące. Fel jest przesłodki, dlatego w pełni rozumiem zachwyt dziewczyny z gildii poszukiwaczy przygód. Nadal jestem też pełna podziwu dla zdrowego rozsądku bohatera – idzie mu dobrze, ale nie chce przeginać. Wie kiedy odpuścić i zmienić otoczenie. To naprawdę solidny kawałek anime i warto poświęcić te dwadzieścia minut na odcinek.

Życie pod jednym dachem z Shirogane nie będzie usłane różami. Matsuri musi mieć się ciągle na baczności, gdyż ten w każdym dogodnym momencie próbuje ukraść jej zwój w którym zapieczętowana została jego moc. Inne podejście do sytuacji ma Suzu, która chce zaprzyjaźnić się z królem ayakashi, co rozwiązałoby wszystkie problemy związane z jej życiem, a także przywróceniem właściwej płci Matsuriemu. Czy takie podejście ma szansę powodzenia? Na razie na to nie wygląda, jednak dziewczyna nie zamierza się poddawać.

Trzeci odcinek wprowadza na scenę nową postać – Sogę Ninokuru. Jest on o rok starszym od Matsuriego egzorcystą. W przeszłości razem współpracowali, a teraz chodzą do jednej szkoły. Niestety, Soga nie jest zadowolony z tego, że jego młodszy kolega po fachu pozwala ganiać wolno niebezpiecznemu ayakashi i postanawia go ukatrupić nie patrząc na okoliczności. Rzecz jasna, mimo próśb i tłumaczeń dotyczących zmiany płci, się nie poddaje, ale ostatecznie przegrywa nierówną walkę z damskimi urokami, które przyszło mi przypadkiem podziwiać.

Ayakashi Triangle jest tym, na co zapowiadało się od pierwszego odcinka – całkiem udaną przygodówką z całą masą komediowych elementów i wątkiem romantycznym. Nie brakuje tutaj fanserwisu, którego momentalnie jest nawet zbyt dużo, ale nie sprawia on wrażenia jedynej zalety tego tytułu. Owszem, cenzura ma tutaj niemałe znaczenie i zapewne wielu będzie zawiedzionych brakiem kluczowych ujęć, jednak sama historia, postaci i udane sceny komediowe są zdecydowanie ważniejszymi elementami. Czy poleciłbym dalszy seans? Osobom lubiącym gatunek i taki obrót spraw na pewno, jednak jest mały problem – już wiadomo, że emisja po czwartym odcinku zostanie opóźniona, na razie nie wiadomo o ile. Szkoda, gdyż zapowiadało się na dobrą porcję rozrywki w poniedziałkowe popołudnia.

Hyouma rozpoczyna trzeci i ostatni, jeżeli nie uda mu się przekonać do siebie tsukumogami, dzień w rezydencji Boten. Co prawda, dziewczyna delikatnie sugeruje mu, że może trochę przesadziła i nie powinien jej słów traktować aż tak poważnie, ale bohater jest honorowy i uparty. Trzy dni, to trzy dni. Niby nie ma tragedii, została mu do przekonania tylko Yu. Problem polega na tym, że kobieta jest do Hyoumy wyjątkowo negatywnie nastawiona i nie ma najmniejszego zamiaru podpisać się na liście. Specjalnie sama udaje się na patrol, żeby nie musieć współpracować z bohaterem. Zresztą daje mu wybór – albo odejdzie z rezydencji albo pokona ją w walce i zmusi do złożenia podpisu. Hyoumie nie podobają się obie opcje, dlatego zaatakowany, ogranicza się do robienia uników. Kiedy do Yu dociera, że chyba nie ma co liczyć na porządny pojedynek, ponieważ Hyouma faktycznie zaczyna traktować tsukumogami trochę inaczej, na scenę wkracza grupa zbuntowanych demonów, które chcą wybić Nagatsuki, uznając ich za zdrajców. Na szczęście w pobliżu są Nagi, Kagami i Suzuri, którzy od razu ruszają z pomocą. W międzyczasie Hyouma przypadkowo zostaje zapieczętowany przez Yu, co chwilowo wyłącza go z walki.

Pojedynek jest raczej wyrównany, przynajmniej do czasu kiedy bohater, który słyszy przechwałki demonów o tym, jak zabijały ludzi, wpada w szał, uwalnia się i ekspresowo rozprawia z przeciwnikami. Kieruje nim tylko żądza zemsty, nie zastanawia się nawet sekundy, tylko z zimną precyzją eliminuje tsukumogami. Mimo to, zwraca uwagę Haori, która z nadzieją obserwuje poczynania chłopaka i ma nadzieję, że kiedyś okaże się wielkim wsparciem dla Boten.

Trzeci odcinek okazał się nieco słabszy od poprzedniego, może dlatego, że Hyouma i Yu to postacie bardzo do siebie podobne – prostolinijne i zawzięte. Poza tym, prawie cały wypełnił średnio atrakcyjny pojedynek… Seria ma potencjał, ale jakieś to wszystko chaotyczne, pozbawione myśli przewodniej. Mam wrażenie, że zbyt dużo rzeczy jest przemilczanych i/lub zostawionych na później. Wszyscy mają jakieś wielkie plany względem bohaterów, wszyscy porozumiewają się półsłówkami – seria próbuje być tajemnicza, ale w bardzo niezdarny sposób. Mimo wszystko, chyba będę kontynuować seans, bo jestem ciekawa jak potoczą się losy Boten i Hyoumy. Całość nie jest zła i widzę jakieś tam postępy zarówno w fabule, jak i relacjach między postaciami. Największy żal mam o bardzo słabą grafikę i animację, szkoda że ten aspekt anime wypada tak nijako.

 

Poprzednim razem pisałam, że serii dużo by pomogły nowe postaci – i też takowe poznajemy i to w liczbie aż pięciu sztuk. Wątpię, by surowy i lubujący discyplinę pan Gondo, postrach biednych uczniów, wniósł coś więcej do fabuły niż bycie zabawnym przerywnikiem (o ile w ogóle się jeszcze pojawi), za to już pani z końca drugiego odcinka odegra ważniejszą rolę. Okazuje się bowiem, że nauczycielka Shino Natsume, bo tak ma na imię kobieta, jest opiekunką kludu judo, ku wielkiej radości dziewczyn (które wcześniej obawiały się, że będzie prowadził je pan Gondo). Pani Natsume, choć ogólnie spokojnej natury, szybko daje podopiecznym do zrozumienia, że mają się jej słuchać – zakazuje im pojedynkować się pod jej nieobecność, oczywiście w trosce o ich zdrowie (to już znacznie mniej podoba się bohaterkom).

W drugiej połowie odcinka Michi, Sanae i Towa spotykają się w knajpie. Gapiostwo Michi – je parfait przyniesiony przez pomyłkę na jej stolik – sprawia, że na bohaterki zwracają uwagę trzy dziewczyny z innej szkoły. Jedna z nich, Erica Amane, rozpoznaje Towę – dziewczyna jest wyraźnie speszona spotkaniem z senpaiką z gimnazjalnego klubu judo. Z kolei Erica wprost daje jej do zrozumienia, że wciąż nie zapomniała ich ostatniego starcia, a dokładniej mówiąc… wyrazu twarzy Towy po zwycięstwie. Dziewczyny jeszcze będą miały okazję się zobaczyć oraz zawalczyć ze sobą, bo razem biorą udział w kwalifikacjach do turnieju. Te wkrótce nadchodzą.

Ech, moja przygoda z Mou Ippon! chyba się zakończy po trzech odcinkach. Anime nie jest złe, fani takich serii powinni znaleźć tu dla siebie coś więcej, ja zwyczajnie nie czuję, by to było to coś. Tym bardziej że sezon obfituje w wiele dużo ciekawszych tytułów i chcąc nie chcąc nawet bym nie miała czasu zabierać się co tydzień za dziewczynki uprawiające judo. Bohaterki są mi obojętne. A, nie, przy Michi zaczęłam odczuwać jakieś emocje – dokładnie lekkie zirytowanie jej beztroską i nieumiejętnością zachowania się przy innych (rozmowa Towy z Eriką). Rozumiem, optymizm jest fajny, ale litości… A jeśli miało to być zabawne, to cóż, nie było. Jeśli miałabym zerknąć na kolejne odcinki, to tylko aby zobaczyć, jak wypadnie piąta z dziewczyn i czy moje przypuszczenia co do wątku z Anną (jako jedyna wybrała inny klub) się sprawdzą. Graficznie i animacyjnie wciąż jest średnio i wątpię, by się coś zmieniło – jeśli już, to obawiam się, że na minus. Dość zabawne – w niezamierzony sposób – jest patrzenie na zawsze nieruchome sylwetki zawodników kendo (przypominam, że oba kluby dzielą tę samą salę). Z drugiej strony nawet sceny z naszymi judoczkami niczym nie porażają, więc co ja się czepiam…

Finn odbiera w końcu nowy garniak, ale podziwianie się w witrynach sklepu przerywają mu odgłosy pobliskiego porwania. Nie zastanawiając się wiele, zabiera pobliski skuter i rusza w pościg. W sumie niepotrzebnie, bo porwany – chłopak niewiele młodszy od Finna – zachowuje stoicki spokój, a po uratowaniu punktuje wybawcy wszelkie nieodpowiedzialne zachowania. W ich rozmowę w pobliskiej herbaciarni wtrącają się bracia-porywacze, którzy twierdzą, iż ojciec chłopaka zrujnował fabrykę ich ojca i dlatego chcą pieniędzy. Wybucha bójka, którą przerywa widziana wcześniej detektywistyczna nowicjuszka, aresztując porywaczy za porwanie, Finna za kradzież skutera, a chłopaka zabierając jako świadka. Na posterunku w końcu młody się irytuje, bowiem Finn dosyć bezpośrednio robi psychoanalizę jego stosunków z ojcem – cóż, moment, w którym traci cierpliwość, chyba sporo o nich mówi – i po prostu wychodzi. Zdziwiony Finn podąża za nim, a nie mniej zaskoczonej nowicjuszce jej partner mówi, żeby o nich zapomniała. (Porywaczy z więzienia wyciąga ich siostra, Nix, która jak się okazuje, też została Graczem).

Zaintrygowany Finn podąża za nowym znajomym, który się próbuje od niego opędzać jak od muchy, ale w końcu udaje się Finowi na przeprosiny przekupić go jedzeniem. A potem zaciąga go do metra, bo jakoś do domu dojechać trzeba. Niestety, wróg ich szybko dopada na kolejnej stacji i zabiera do opuszczonej fabryki. Cóż, widać, że niektóre karty zdecydowanie mocno wpływają na umysł słabszych  psychicznie osób, bo Nix zachowuje się już prawie jak jakaś kapłanka kultu i bredzi o mocach zesłanych przez boga, ogniach piekielnych i takich tam, jednocześnie modląc się do płonącego rzeźbo-ołtarza. Ponownie Finn postanawia wziąć sprawy we własne ręce, wzywa swoje moce i zaczyna się dosyć gorąca walka z Graczką. Gorąca tym bardziej, że przeciwniczka prawie go smaży, jednak tym razem sytuację ratuje Chris, wpadający do hali autem i pytający się Finna, gdzie jest niejaki Leo… Brak zaskoczenia – Leo też należy do High Card (wyraz twarzy Finna – bezcenny) – i tym razem to on ratuje sytuację. Jeszcze większe zaskoczenie jednak dla bohatera następuje w bazie – gdy Bernard przedstawia chłopaka jako Leo Constantine Pinochle, syna prezesa oraz menedżera ich salonu.

Wizualnie spełnia moje wymagania – postacie są w miarę dopracowane i poruszają się płynnie, choć zauważyłam na planach bardziej ogólnych widoczne oszczędności, zapewne wpakowane w sceny bardziej dynamiczne. I znów, kadrowanie, ładne widoczki, odpowiednie ujęcia – umiejętnie tuszują widoczne gdzieniegdzie niedostatki.

Mam ogromną nadzieję, że klimat serii się utrzyma, ponieważ w tej chwili umiejętnie balansuje pomiędzy akcją z pojawiającymi się psychopatami, a lżejszymi klimatami i celnymi obserwacjami Finna (z tatusiem to trafił w punkt raczej) oraz interakcjami między postaciami. Trochę mamy o przeszłości bohatera, trochę mamy już zarysowane jego stosunki z przynajmniej dwoma osobami z zespołu i wspomnienie czających się w przeszłości demonów. I zdecydowanie mam nadzieję, że będzie poruszona kwestia tego, jak bardzo podejście Finna różni się od pozostałych. W sumie może to być interesująca seria do oglądania.

Eris zatrzymuje Inglis, a Leon zatrzymuje obie i opowiada o pewnej frakcji walczącej z Highlanderami. Mimo zdawałoby się wspólnego wroga, nie są w stanie dojść do porozumienia, każde mając własne poglądy na temat tego, jak należy obchodzić się z wrogiem, zaś główna bohaterka i tak chce tylko walczyć – tym razem na cel obiera sobie właśnie Leona, który atakując Eris pokazał jak jest silny. Walkę przerywa jednak Rani oraz ścigający ją potwór, który okazuje się przemienionym Rahlem, oszalałym i skupionym na dorwaniu Inglis. Główna bohaterka z pomocą Eris wykopują go poza miasto, by ostatecznie rozprawić się z nim w bezpiecznej odległości od innych ludzi.

W drugiej części odcinka dziewczęta mają już piętnaście lat i udają się do szkoły dla rycerzy jako uczennica i jej giermek, ale w międzyczasie zostają poproszone o pomoc przez zarządzającą miastem Highlanderkę. Chce ona pozbyć się rycerzy byłego zarządcy, którzy po wydaleniu przez nią ze stanowisk, zaczęli siać popłoch w okolicy.

Fabuła nieco wyhamowała i zaczęła się potykać. Do tej pory szła gładko jak nóż przez masło, ale w trzecim odcinku zauważyłam kilka momentów, kiedy sceny wyglądają, jakby coś pominięto albo przyspieszono akcję. W pierwszej połowie nie do końca jasna jest rozmowa miedzy Inglis, Eris a Leonem – bohaterowie wchodzą w konflikt, ale z rozmowy nie wynika jasno, kto jakie ma zamiary i z kim się nie zgadza, mimo to, wątek szybko zostaje rozwiązany, a zielonowłosy niemilec załatwiony. W drugiej części udają się do szkoły, zdają egzaminy i dostają zakwaterowanie, ale… to najprawdopodobniej jeszcze wcale nie szkoła, tylko przerwa na pracę dorywczą na jakimś zamku po drodze, bo brakuje im pieniędzy na jedzenie. Seria widocznie sypie się, jeśli chodzi o logikę następujących po sobie scen i umiejętność przekazania widzowi, co się właściwie dzieje. Do tej pory nie było tego problemu, wiec może to jednorazowy wypadek i w następnych odcinkach wszystko wróci do normy, ale ten pokazał, że poziom wyznaczony przez dwa pierwsze nie jest stały, na czym cierpią nawet główne postaci, pozbawione czasu na refleksję czy cokolwiek innego, przybliżającego je widzowi.

Zamieszczono tutaj również scenę fanserwiśną, z podziwianiem ciała koleżanki i obmacywaniem jej piersi – z jakiegoś powodu na to czasu wystarczyło. Grafikę trudno mi ocenić, bo spora cześć akcji działa się w ciemnych lokacjach lub o zmroku, tak że czasami trudno było mi nawet odróżnić Inglis od Eris. Jestem zawiedziona trzecim odcinkiem, ale liczę na powrót do poprzedniej jakości, jako że poprzednie odcinki były w porządku i chętnie oglądałabym dalej.

Mitsuha nie dostała się do siedziby hrabiego, ponieważ nie miała zaproszenia – powód jak najbardziej zrozumiały. Jednak od czego jest pomysłowość – gdy dowiaduje się, że jego synowie co jakiś czas wyjeżdżają powozem i potem wracają do miasta tą samą drogą, postanawia upozorować wypadek i w ten sposób dostać się do zamku.

W zamku przedstawia się jako Mitsuha von Yamana z dalekiej Japonii, rozdzielona ze swoimi towarzyszami i próbująca się dostać do stolicy. W podzięce za pomoc ofiaruje hrabiemu Clausowi wielofunkcyjny scyzoryk, który budzi zachwyt i zdziwienie. Hrabia chce ją do stolicy wysłać kolejnym powozem, ale gdy dowiaduje się, że bohaterka nie ma pieniędzy, zaprasza ją na noc, co oczywiście było celem Mitsuhy.

W trakcie rodzinnej kolacji bohaterka rozwija swoją historię i informuje, że przybyła tutaj, by otworzyć mały sklep w stolicy i zarabiać na życie, bowiem w jej kraju po śmierci rodziców chcą ją wykorzystać do jakiś gierek związanych z sukcesją. I w tym celu musi sprzedać rodzinną pamiątkę, naszyjnik z pereł. Tu następuje scena prawie apopleksji Iris, małżonki hrabiego, na taki skandal, bowiem naszyjnik w tym świecie jest tak wartościowy, że jego aukcja może prawie zamieszki wywołać. W końcu staje na tym, że naszyjnik zostanie podarowany rodzinie, a Mitsuha w zamian dostanie sumkę na otwarcie sklepu w stolicy, do której rusza następnego dnia.

Trzeci odcinek zachowuje racjonalne i logiczne podejście bohaterki w dążeniu do wyznaczonego celu. Należy przy tym też wspomnieć, że w żadnym momencie nie zachowuje się ona jak wywyższająca się przybyszka z innego świata, która będzie lokalnych zacofanych uczyć, jak żyć. Jest raczej zainteresowana światem jako takim oraz tym, co może zyskać na przebywaniu w nim – i wygląda na to, że się dobrze bawi, planując kolejne kroki. Nie ma też opcji takiej, że od razu ma zagwarantowane wszystko, o czym zamarzy – musi sama do tego dojść. A poza tym Mitsuha nie wywołuje też chęci uduszenia na miejscu, a to jest naprawdę poważny argument za dalszym oglądaniem. Jeśli ktoś chce przerywnik o tym, jak można zacząć zarabiać w innym świecie – to będzie dobra pozycja (nie oczekujcie jednak wodotrysków graficznych, pod tym względem przeciętność nadzwyczajna).

Rozpoczynamy od króciutkiego epilogu sceny kąpielowej z poprzedniego odcinka, czyli zwrotu pożyczonego dresu (wraz z potwierdzeniem, że Shiraishi i Nagisa są prawie równi wzrostem). Potem przechodzimy już do nowych wydarzeń, tak jak poprzednio błahych, ale całkiem zgrabnie powiązanych. Zbliża się koniec drugiego semestru, zaś Shiraishi w śnieżny dzień zabiera młodszego brata do parku, gdzie oczywiście dołącza do nich Nagisa. Potem to z kolei Shiraishi ma okazję poznać starszą siostrę Nagisy, niestety w okolicznościach mocno dla niego kompromitujących – o których, co gorsza, dowiaduje się także Nagisa. Scena w księgarni była bardzo udana dlatego, że nie przerysowano jej nadmiernie, dzięki czemu udało się z niej wydobyć naturalny komizm zamiast żenady.

Koniec drugiego semestru oznacza zimową przerwę i wszystko, co z nią związane – czyli między innymi wigilię Bożego Narodzenia, która w Japonii jest raczej okazją do spotkań z ukochanymi (lub imprez towarzyskich), a nie z rodziną (to raczej Nowy Rok). Nagisa zaprasza niepodejrzewającego niczego kolegę na wspólne wyjście w wiadomy dzień, a na miejscu zaskakuje Shiraishiego informacją, że ma dla niego prezent i oczekuje natychmiastowego rewanżu (w rozsądnych granicach cenowych). To także udana scena, w szczególności jej puenta, gdy okazuje się, że pospiesznie (ale nie bez namysłu) wybrany prezent dla Nagisy jest zdecydowanie bardziej udany niż to, co ona przygotowała dla Shiraishiego…

Trzeci odcinek ma chyba więcej lokalizacji niż poprzednie, acz tak jak dotąd ogranicza liczbę postaci na ekranie do niezbędnego minimum. „Niewidzialność” Shiraishiego pozostaje dyżurnym obiektem żartów, acz na razie udaje się sprawić, że nie wydają się nadmiernie powtarzalne (jak ten z zatroskaną o samotne dziecko w parku panią). Seria pozostaje także pełna ciepła i uroku – nie tylko w relacjach Nagisy i Shiraishiego, ale także w scenach z braciszkiem Shiraishiego i siostrą Nagisy. Naprawdę jestem zaskoczona, jak sympatyczny okazał się to tytuł i z przyjemnością oglądałabym go do końca… Gdyby nie to, że to kolejne anime, nad którym w tym sezonie zawisły ciemne chmury. Już zapowiedziano, że po szóstym odcinku nastąpi przerwa, w trakcie której seria będzie emitowana od początku, zaś ciąg dalszy może kiedyś nastąpi. Na szczęście przy tego rodzaju fabule można zawiesić oglądanie na dowolnym etapie, ale i tak zostawiam czytelnikom decyzję, czy mają ochotę inwestować swój czas w coś, co potencjalnie zostanie rozgrzebane na nie wiadomo jak długo.