Karakuri Circus – odcinek 1

Jednak nie ma to, jak dobrze podany staroć. Karakuri Circus już od pierwszych minut pokazuje, że ma całkiem sporo do zaoferowania i to pod każdym względem. Pełen dynamiki odcinek upłynął mi nie wiem kiedy i z niecierpliwością czekam na kolejny, podpuszczona przez niecnych twórców, którzy aż za dobrze wiedzą, jak przerwać akcję w najciekawszym momencie. Ale może od początku, czyli od spotkania pewnego chłopca i misia…

Narumi pracuje jako maskotka zachęcająca przechodniów do odwiedzenia cyrku – nie jest to praca szczególnie lekka i przyjemna, ale dla Narumiego jedyna słuszna z różnych, niekoniecznie miłych powodów. Przynajmniej do czasu, gdy wpada na niego mały chłopiec z wielką walizką i prosi o pomoc w dostaniu się do cyrku. Mężczyzna dochodzi do wniosku, że to pewnie uciekinier z domu, ale woli się nie mieszać, więc zbywa go szybko. Dosłownie chwilę później trzech podejrzanych typów próbuje uprowadzić małego i gdyby nie błyskawiczna reakcja Narumiego, z pewnością by im się udało. Podczas ucieczki „miś” dowiaduje się, że chłopiec ma na imię Masaru, niedawno stracił w podejrzanych okolicznościach ojca i tym samym został spadkobiercą wielkiej fortuny. Motyw porwania wydaje się więc jasny, gorzej że porywacze sprawiają wrażenie nadludzko silnych i są w stanie robić rzeczy, jakie nie śniły się ludziom. Cała nadzieja (zdaniem chłopca) w Shirogane, opiekunie, o którym powiedział mu dziadek, mającym przebywać w najbliższym cyrku. Pytanie brzmi, czy bohaterom uda się do niego dotrzeć zanim dopadną ich napastnicy?

 

 

Anime zaczyna się od efektownej masakry, prawdopodobnie będącej tylko wspomnieniem Masaru z dzieciństwa (ale to jedynie moje przypuszczenia), ale w żadnym momencie napięcie nie spada. Bohaterowie, a wraz z nimi widz, cały czas odczuwają zagrożenie i końcówka sugeruje, że nie inaczej będzie w drugim odcinku. Fabuła jest dynamiczna, ale nie ma w niej chaosu czy przypadkowości – dostajemy tyle informacji, ile jest potrzebne, by cieszyć się seansem, ale bez uczucia przesytu. Podobają mi się wyraźnie wiekowe elementy – przerysowanie charakterów postaci, nie sprawiające, że stają się one komiczne, oraz duże natężenie emocji, dalekie jednak od żałosnych wynurzeń, jak to komuś jest źle. Na razie nie wiele można powiedzieć o protagonistach – Masaru to dzielny, ale mimo wszystko dzieciak, Narumi nie wygląda, ale ma naprawdę wielkie serce, a Shirogane to taka trochę dziewczynka zamknięta w ciele kobiety i poniekąd obarczona obowiązkami, na które nie jest do końca gotowa. Ale jestem dziwnie spokojna o przyszłe relacje tej bardzo różnej trójki ludzi.

Seria wygląda solidnie także pod względem technicznym. Twórcy nie eksperymentowali z odmładzaniem kreski, nadając bohaterom wygląd zgodny z mangowym oryginałem. Przy czym, całość jest dopieszczona, zarówno jeżeli chodzi o detal, jak i animację. Przypadły mi też do gustu czołówka oraz piosenka, towarzysząca napisom końcowym. Ponieważ za Karakuri Circus odpowiedzialni są ludzie wcześniej pracujący przy Ushio to Tora, jestem spokojna o jakość kolejnych odcinków.

Leave a comment for: "Karakuri Circus – odcinek 1"