Pastel Memories – odcinek 1

Niejaka Izumi Asagi biegnie przez świecące pustkami ulice Akihabary do pracy w sklepie dla otaku „Rabbit Shed Shop”. Jednak z racji tego, że w tym świecie otaku oraz manga i anime są wymarłe prawie całkowicie (sześć sklepów z już niewydawanymi mangami/anime/figurkami w dzielnicy tylko zostało), sklepik oferuje także pokarm dla ciała w postaci kawy, herbaty i czegoś do jedzenia. Oczywiście,  jeśli się ktokolwiek w nim pojawia – a okazuje się, że pojawia się bardzo rzadko.

Tym razem jednak okazuje się, że klient(ka) jakaś się pojawiła i zostawiła wpis w notesie dla gości, że bardzo chciałaby przeczytać znów pewną serię, bowiem wiążą się z nią miłe wspomnienia… Co więc robi nasza bohaterka? Ano zaprzęga koleżanki z pracy, a także pojawiające się za jakiś czas inne koleżanki, do szukania brakujących części siedmiotomówki. Łatwe to nie jest, seria już nie jest wydawana, ba, nie ma nawet e-booków! Nic to, bohaterki mobilizują się i odwiedzają wszystkie ocalałe sklepy, próbując odkupić poszczególne tomiki – w końcu, po długich wysiłkach, okazuje się, że brakuje im jedynie pierwszego tomu…

 

I w tym momencie okazuje się, że ten przydługi nudny quest polegający na zbieraniu mangi dla dziewczynki tak jakoś zmienia się w walkę magicznych dziewczynek o ocalenie świata. Nagle w sklepie materializują się kolejne trzy sztuki tak samo ubrane, coś wykrzykujące o pokonaniu jakiegoś wirusa, misji  i jakiejś Mayi, która go podkłada. Reszta (sztuk dziewięć) się tym nie przejmuje, witając je serdecznie, tak samo jak maskotką-królikopodobną kukiełkę, która informuje o kolejnym wirusie (?), co więcej „główna” panienka, Izumi, wraz z dwoma innymi, deklaruje chęć pokonania tegoż wirusa i zostaje wysłana przez królika do świata z szukanej właśnie mangi, żeby go pokonać… Koniec odcinka. Że przepraszam co?

Pierwszy odcinek Pastel Memories ma jeden z najgorzej rozplanowanych scenariuszy, jaki widziałam. Przez dwadzieścia minut widz dostaje coś, co wygląda jak okruchy życia w wydaniu moé, słodkie dziewczynki o przekroju charakterów chyba wszystkich, jakie możliwe, łącznie z „nya-moé„, biegają w różowych fartuszkach po dzielnicy, tłumacząc widzowi(?), co robią – tzn. „Szukamy mangi!” Ostatnie minuty (oraz piosenka) natomiast informują widza, że To Wcale Nie O Tym Będzie, bo tak naprawdę to bohaterki się będą Bić z Wrogiem i to była przykrywka, żeby widza zaskoczyć zwrotem akcji! Tylko, że widz chyba już wcześniej się zaziewał na śmierć. No, chyba że liczył momenty, kiedy ekran wypełniał wędrujący i falujący biust Ayamy – na plus należy zapisać, że ubrany.

Animacja nie rzuca na kolana – pustawa dzielnica, prawie żadnych ludzi, same panienki (a jest ich sztuk dwanaście w sumie, jak podejrzewam z openingu, cztery zespoły po trzy osoby) dosyć przeciętnie narysowane i zanimowane – taka zwykła rzemieślnicza robota. Może w drugim będzie to lepiej wyglądało, bowiem mignęły i stroje bojowe trochę stylizowane na cyberpunk, i broń do machania i strzelania, i jakieś walki. Cóż, pożyjemy – zobaczymy.

Leave a comment for: "Pastel Memories – odcinek 1"