Dr. Stone – odcinek 1

Po wielu latach ukrywania swoich uczuć Taiju postanawia w końcu wyznać je wybrance swego serca. Gdy jednak nadchodzi ta wielka chwila, tajemnicze światło zamienia ludzkość w kamień…

Mija 3700 lat, kamienna skorupa na ciele Taiju pęka. Po cywilizacji nie zostało absolutnie nic, wszystko porosło różnego rodzaju roślinnością, co i rusz spotkać można jedynie skamieniałe ludzkie ciała. Ku uciesze naszego bohatera okazuje się, że nie jest on jedynym, który wydostał się z kamiennej powłoki. Pół roku przed nim bowiem do życia powrócił jego niesamowicie inteligentny przyjaciel, Senkuu. Chłopcy łączą siły i postanawiają odkryć tajemnicę zagłady ludzkości.

Zacznę może od tego, że nie znam pierwowzoru, stąd nie jestem w stanie ocenić, na ile pierwszy odcinek był z nim zgodny (chociaż już dowiedziałem się, że zabrakło słynnego kadru ze skamieniałym Donaldem Trumpem). Epizod stanowi dość standardowe wprowadzenie, dzieje się stosunkowo niewiele – ot, dwaj protagoniści uczą się funkcjonować w nowej rzeczywistości, szukając jednocześnie sposobu, jakby tu pozbyć się tej felernej warstwy kamienia ze zbieranych po okolicy spetryfikowanych ptaków. Tempo nie jest więc jakoś szczególnie szybkie, a to raczej dobrze.

Muszę przyznać, że jeśli miałbym wskazać faktycznie mocne strony już teraz, to byliby to nasi dwaj główni bohaterowie, którzy wspaniale ze sobą kontrastują i tworzą przy tym naprawdę zgraną parę. Senkuu jest tym inteligentnym, który mądrze gada i to na nim spoczywa zadanie rozwikłania przyczyny wszystkich wydarzeń. Taiju natomiast jest typem siłacza, który woli działać niż myśleć, bo to drugie i tak nieszczególnie mu wychodzi. Wszystko to prowadzi do naprawdę zabawnych gagów, po których Senkuu swojego przyjaciela kwituje krótką inwektywą, nazywając go po prostu wielkim przygłupem. Mnie śmieszy.

Adaptacje hitów z Shounen Jumpa to zawsze wielkie wyzwanie. Tym razem z popularnym materiałem źródłowym mierzy się ekipa w studiu TMS Entertainment, na czele której stoi reżyser Shin’ya Iino, znany przede wszystkim z roli asystenta Masayukiego Kojimy przy Made in Abyss. Talentu i możliwości więc temu panu odmówić raczej nie można.

Wizualnie jest poprawnie, ale bez szału. Ciekawiło mnie, jak ekipa poradzi sobie z zaadaptowaniem do animacji rysunków Boichiego, którego kreskę absolutnie uwielbiam, i jest dokładnie tak, jak się spodziewałem. Widać, że animatorzy skupiają się przede wszystkim na dopieszczaniu rysunków, po to, by kadry wyglądały jak najładniej, bo animacji tu za wiele nie ma. Jeśli ktoś oczekiwał po tej serii niesamowicie zrealizowanych scen, to raczej nie tym razem. To nie tak, że ekipa ma jakieś ogromne problemy – po prostu to nie ten rozmiar produkcji, co przy chociażby wspomnianym wyżej Made in Abyss.

Muzykę mógłbym podsumować praktycznie identycznym zdaniem co grafikę. Coś tam sobie gra w tle i brzmi to dobrze, ale nie na tyle, bym mógł się tym jakoś szczególnie zachwycać. Sekwencja, która standardowo będzie openingem, tym razem zamyka odcinek, i tu już jest nieco gorzej, bo piosenka jej towarzysząca niespecjalnie przypadła mi do gustu. Ot, dość standardowy j-rock, nic więcej.

Wprowadzający odcinek wypadł więc moim zdaniem umiarkowanie pozytywnie. Shounenowe założenia jakiś czas temu odrobinę mi się przejadły, natomiast tutaj wszystko jest na tyle absurdalne i oryginalne, że przy odpowiednim rozwinięciu może okazać się naprawdę zjadliwym kawałkiem chleba, nawet przy ograniczonych zasobach produkcyjnych. No cóż, zobaczymy.

Leave a comment for: "Dr. Stone – odcinek 1"