Pierwsza i najważniejsza informacja: scenarzyści nie kombinują, tylko uczciwie adaptują początek mangi. Druga informacja: w związku z tym ten odcinek jest niemal identyczny z pierwszym odcinek starej serii OAV, ale to właściwie nie do uniknięcia – trudno pominąć rozpoczęcie całej opowieści. Poznajemy gimnazjalistę imieniem Ushio, który przypadkiem odkrywa, że legenda o potężnej włóczni do walki z potworami, przechowywanej w rodzinnej świątyni, jest prawdziwa. Sęk w tym, że włócznia chwilowo jest wbita w pewnego uwięzionego w podziemiach potwora… Którego bohater już niebawem będzie musiał uwolnić w ramach wybierania mniejszego zła. Tora – bo tak został nazwany – czeka tylko na okazję, żeby zeżreć Ushio. Ushio – jak nietrudno zgadnąć – kombinuje, co by tu zrobić, żeby nie zostać zjedzonym, a przy tym nie wypuścić na świat potężnego demona. Zapowiada się seria shounen…
Czekałam na tę adaptację i na razie nie zamierzam narzekać. Projekty postaci nie zostały nadmiernie uwspółcześnione (hejterzy „starej kreski” niech się wypchają), podkręcono za to szczegółowość grafiki, detale tła, no i oczywiście sceny akcji. Chociaż pod tym względem ubicie potwora z końca odcinka ustępowało efektownej rodzinnej bójce z jego początku… Mam jednak pewne wątpliwości, jak ten odcinek odbiorą nowi widzowie. Odniosłam wrażenie, że może nie tyle za bardzo się tu spieszono, ile zrobiono skróty nie tam, gdzie trzeba. W efekcie potrzeba uwolnienia Tory wydaje się wygodnym pretekstem fabularnym, zaś szybkość decyzji Ushio może trochę dziwić – skoro nawet nie sprawdził prawdziwości słów uwięzionego potwora. Poza tym miałam wrażenie, że oglądam serię sprzed dwudziestu lat, tylko zrobioną współczesnymi środkami technicznymi i naprawdę nie mam nic przeciwko temu.
Na plus:
+ Tora. Tora zawsze jest plusem, a głos Rikiyi Koyamy świetnie do niego pasuje. Już dla niego samego warto będzie oglądać tę serię.
+ Jak pisałam: scena walki z potworem na końcu była krótka, ale animacja z początku daje nadzieję na efektowne widowisko. Zresztą – po co by to ekranizować, jeśli nie dla efektownego widowiska?
+ Komputerowe potwory wyglądają naprawdę dobrze i wystarczająco paskudnie, żeby nie wydawały się zabawne.
Na minus:
– Nie będę ukrywać: zawiązanie fabuły jest tu dość sztampowe i przerywane kilkoma potokami informacji – potrzebnych, ale trochę zbyt sztucznie podanych.
– O ile Asako i Ushio wyglądają fajnie, o tyle Inoue to ten typ starego projektu słodkiego dziewczęcia, który się źle zestarzał. Mam wrażenie, że minimalna zmiana proporcji twarzy w jej przypadku naprawdę dobrze by zrobiła.
– Dla Tasuku Hatanaki rola Ushio to druga większa rola w karierze (po bohaterze Yu-Gi-Oh! Zexal) i na razie brzmi trochę sztywno. Poza tym czy nie ma ciut za niskiego głosu jak na gimnazjalistę?
Podsumowanie: Wiecie co? Nie chcecie, to nie oglądajcie. Ja sobie ułożę odcinki w stosik, położę się na nim jak smok i będę mruczeć z zadowolenia.
A na deser porównanie starej i nowej menażerii: