Zajawka pisana na bieżąco w trakcie oglądania odcinka, żeby nie zejść z wrażenia.
Cyrk nadal w mieście, jeszcze większy. Magna Alecto (mech Reny, tudzież Rena w postaci mecha) zamknięty w szklanej klatce, wokół gigantyczne głowy klaunów, mech-magik się śmieje szaleńczo, wybuchy.
Alecto krwawi buzującą ciemnością, w której pogrąża się cały świat, pętające go łańcuchy wypluwają oczy, które płaczą krwawymi łzami. Ursa nie może znieść napięcia, wciska „stop” i rzuca się pisać trzęsącymi rękami, co powyżej.
Znikąd pojawia się kolejny mech, biały i w spódnicy z trenem, jego miecz ściąga z niebios błyskawice i tnie ciemność na ziemi jak pizzę. Uderzenie w dzwon Zygmunta… znaczy, w Alecto. Ursa wtóruje zduszonym „umpf”.
Emitujące czerwoną aurę ciało Reny w stanie transu przykrywa mecha fioletową kopułą grozy. Nikt nie wie, co się dzieje. Ursa czuje się jak w horrorze. Uciec… ale dokąd?
Biały mech wyewoluowuje rękę, która przekształca się w miecz, rozwala kopułę (Rena ma totaaaalny odjazd) i zasadza oddzieloną rękę w spalonej ziemi. Tam wyrasta lodowe drzewko. Ursa zaczyna skamleć o litość.
Yui bohatersko wyciąga Renę z transu (w najlepszym momencie!) i traci cierpliwość… znaczy, przytomność. Lodowe drzewko wybucha, Alecto znów nie ma ręki. Biały mech, rozpoznany przez Renę jako Tisis, wycofuje się, a my dowiadujemy się, że pilotują go dwie żarłoczne siostrzyczki plączące się na siódmym planie przez dwa poprzednie odcinki. Ufff, to było niesamowite, chyba muszę odpocząć, przerwę jakąś zrobić.
Narada cesarskiego sztabu, enigmatyczna wymiana informacji – tak, tak właśnie wyglądał upadek Rimgarde – po czym Yui planuje swoją cesarską osobą zaszczycić remont zniszczonych w pierwszym odcinku baraków portowych (nie wierzę w to, ale tak to wygląda), bo tam wszyscy tak ciężko pracują, ale kończy się na zwizytowaniu… festiwalu, bo jej obowiązkiem jest podnieść obywatelom morale. W to też nie chcę wierzyć, ale dowody są niezbite.
Tymczasem Rena udaje się do przyjaciółki Yui Retsu, by „pożyczyć” restauracyjną kuchnię jej matki w celu zrobienia czegoś dobrego dla Yui, po drodze prowadzą rozmowę, ale brak mi już sił po wcześniejszych przeżyciach, żeby się w nią zagłębiać. Na miejscu Rena spotyka młodszą z pilotek Tisis, Tię, a Yui gdzieś w bocznej uliczce zapoznaje się ze starszą Sarą. Obie wstawiają głodne kawałki o byciu zakładnikami i zmuszaniu ich do niewolniczej pracy w restauracji – taki żarcik. Oczywiście, chodziło o odrobienie astronomicznego rachunku za obiad.
Tia proponuje Renie wspólny powrót gdzieś tam (do Rimgarde?), żeby było jak za dawnych lat, no ale w jej życiu jest przecież Yui. Ta w tym czasie pomaga Retsu na straganie (przy okazji wychodzi na jaw, że w Enastorii używa się japońskiego alfabetu, ale to tak na marginesie), po czym wracają razem po odbiór ciasta dziękczynnego. Tia przedstawia się Yui jako Regalia, tak jak Rena, widz nie ma też żadnych problemów, by domyślić się, o co chodzi z tajemniczymi wzmiankami o kontrakcie. Ale ten wątek odkładamy, żeby rzucić tekstem o cyc-cesarzowej (tłumaczenie autorskie), co powoduje u ponurej zwykle niczym nagrobek Reny salwę śmiechu… a może konwulsje? Trudno mieć pewność. Po czym wszystkie razem jedzą ciasto – z truskawkami, a jakże.
Tą metodą, przerywając seans co kilka minut, dotrwałam do końca odcinka i mojej „przygody” z tą serią. Gdyby kogoś moje dramatyczne przeżycia nie zniechęciły i nadal był zainteresowany oglądaniem, informuję, że zaobserwowałam mimochodem spory spadek jakości animacji – urocze twarzyczki się momentami jakoś dziwnie krzywią, podobnie łapki, a Renie kilkakrotnie zmienia się wzrost. Widać też wyraźnie różne zabiegi służące oszczędzeniu paru jenów; rysowane ręcznie wybuchy są bez wątpienia kosztowne. Dźwiękowo natomiast bez zmian – wybuchy, wybuchy, w tle patetycznie zaciąga orkiestra, słodkie głosiki, wybuchy, słodkie głosiki, słodkie głosiki, słodkie… wybuchy…
Jeszcze zrzutki muszę zrobić, o Boże.