Saint Seiya: Soul of Gold – odcinek 2

ssa

Chociaż Aiolia odzyskał pamięć i moc, to wyczerpany walką ledwo dyszy. Lyfia udaje się na poszukiwanie choć odrobiony jedzenia i wody (to ostatnie może wydawać się dość zabawne, biorąc pod uwagę, że wszak wody wokół jest pełno – w postaci śniegu, ale jednak…). W ten sposób trafia do wyludnionej wioski, której jedynymi mieszkańcami są mały chłopiec oraz tajemniczy mężczyzna z dwiema kropkami na czole. Oczywiście jego tożsamość nie będzie dla fanów Saint Seiya żadnym sekretem – to Mu, złoty rycerz Barana. Dzięki chłopakowi udaje się ustalić tożsamość kolejnego przeciwnika – Fafnera, którym Mu obiecuje się zająć.

Tymczasem przywrócony do świata żywych Dhoko po prostu dobrze się bawi, roznosząc na lokalnej arenie kolejnych przeciwników i nie interesując się szczególnie tym, kto i dlaczego przywrócił go do życia. Można ten beztroski optymizm zrozumieć, jeśli się spojrzy na fakt, iż mówimy o kimś, kto ostatnie kilkaset lat spędził w postaci zgrzybiałego staruszka. Tam też odnajduje go Aldebaran, wyraźnie zaskoczony faktem, że stary mistrz niespecjalnie wykazuje zainteresowanie tym, co dzieje się wokół. Jak się okazuje, złoty rycerz Wagi ma swoje powody, a co więcej, stara się zarazić nimi bardzo poważnie nastawionego do wszystkiego Aldebarana.

O ile pierwszy odcinek koncentrował się wyłącznie na postaci Aiolii, tak tu mamy aż trzech nowych rycerzy – i dwójkę kolejnych przeciwników. A propos tych ostatnich – rozumiem, że ich imiona jakoś tam miały być osadzone w realiach mitów germańskich. Więc, na Odyna, co tam robi Herkules? Z drugiej strony, jeśli przypomnimy, że swego czasu wśród służących bogini Eris wojowników śmignął nam Chrystus, to nie powinno już tak szczególnie zaskakiwać. Poza tym odcinek zawiera dwie walki, obie dość krótkie, natomiast, co charakterystyczne, zrobione w schemacie o wiele bardziej pasującym do złotych rycerzy niż to, co obowiązywało w przypadku brązowych.

Ucieszyła mnie obecność Dhoko, którego po Saint Seiya: The Lost Canvas całkiem polubiłem. Mu czy Aldebaran nieszczególnie różnią się od tych, których już znamy. Natomiast można zauważyć, że twórcy wyraźnie postanawiają zastąpić stare „Seiya! Ateno! Seiya! Ateno! Seiya! Ateno!” nowym „Aiolia! Lyfio!”. Tak, ta dwójka ewidentnie pokazywana jest jako potencjalna para – co może dać ciekawe rezultaty, zważywszy że Lyfia skrywa chyba jakąś tajemnicę.

Soldier Dream, które mogliśmy usłyszeć w finale poprzedniego odcinka, tu pojawia się jako opening – okraszone dodatkowo całkiem udaną sekwencją animowaną z udziałem złotych rycerzy, a jakże. Zwraca natomiast uwagę, że bardzo ograniczono w nim obecność przeciwników, niemal ich nie prezentując. Zmodyfikowano lekko tekst piosenki, nie wspominając już w niej o Atenie, chociaż rzeczona bogini na krótko się w czołówce pojawia. Yakusoku no Ashita e to ending i zarazem zupełnie nowa piosenka, ale dopasowana do klimatu serii. Cóż, ja bym wolał pewnie ponownie usłyszeć np. Blue Dream, ale coś nowego musiało się jednak pojawić.

Drugi odcinek mnie nie zaskoczył, ale też nie rozczarował. Tak to z pewniakami bywa – kto lubi te klimaty, nie będzie mieć powodów do narzekań. Seria mocno gra na nostalgii, ale robi to z pewnym wdziękiem, więc czemu nie dać się temu ponieść i po prostu dobrze się bawić? Biorąc pod uwagę, że zainteresowanie, wyrażające się w przyzwoitej oglądalność (2 miliony odsłon pierwszego odcinka) jest, nie będę zbytnio zaskoczony, jeśli na tych trzynastu odcinkach przygody złotych rycerzy się nie skończą.

Leave a comment for: "Saint Seiya: Soul of Gold – odcinek 2"