Chino bardzo zależy, by nauczyć się opowiadania naprawdę strasznych historii o duchach, jednak Cocoa, mimo wszelkich starań, nie okazuje się szczególnie wdzięcznym królkiem doświadczalnym. Mimo ogólnego roztrzepania do wszelkich opisów zjawisk nadprzyrodzonych podchodzi raczej zdroworozsądkowo… A może problem polega na tym, że Chino stara się jej wmówić, iż po Rabbit House plącze się puchaty, okrągły i biały duch? Tak czy inaczej wieczór strachów przerywa wtargnięcie Sharo, która właśnie doszła do wniosku, że mieszka w nawiedzonym domu! Cóż, w takim razie należałoby zapolować na trapiące ją duchy, a kto może się do tego nadawać lepiej niż Rize (niechby i lekko kontuzjowana)?
Kontuzja Rize nie ustępuje tak łatwo, a pozostała czwórka postanawia odwiedzić ją w domu, co staje się okazją… nie, nie do podziwiania kolekcji broni (chociaż to też), ale do przebrania całej obsady w stroje pokojówek. A, i czy już wspominałam, że stan zakróliczenia serii zwiększył się o jedną sztukę o wdzięcznym imieniu Wild Geese (sic!), zaś Sharo będzie miała w końcu okazję zmierzyć się ze swoją króliczą traumą?
Właściwie wszystko jest tak jak poprzednio, co należałoby uznać za zaletę. Humor nadal bywa lekko absurdalny, a przy tym – szczególnie jak na taką serię – dość świeży. Ciekawe tylko, kiedy w końcu zostanie włączona do obsady nowa bohaterka, zapowiadana na grafikach promocyjnych?