Aoto cierpi. (Ja też).
Cóż, przynajmniej parę rzeczy się wyjaśniło. Na przykład wiem już na pewno, że oglądanie tego anime musi boleć, a może nawet skończyć się mniejszą lub większą traumą. Cierpią tam bowiem z powodu tragicznej przeszłości niemal wszyscy, łącznie z przypadkowymi postaciami trzecioplanowymi. Kontynuujemy zatem wątek ponurego Aoto, oskarżanego o zabicie rodziców, który do tegoż morderstwa się przyznaje, choć najwyraźniej miał z nim raczej coś wspólnego jego młodszy brat. Przy czym okazuje się, że to pragnienie odnalezienia rzeczonego brata jest tym, co popycha Aoto w stronę Boskich Wrót. Poza tym dostajemy informację o tym, co motywuje czerwonowłosego i rzecz jasna zapalczywego Akane – szuka on prawdy o śmierci ukochanego ojca, również władającego ogniem, pracującego kiedyś dla Rady Światowej. Midori też trzyma w zanadrzu coś na kształt dramatu, pewnie na trzeci odcinek.
Trauma Aoto zyskuje nowy wyraz twarzy.
Oboje wykazują niepojęty upór oraz rozmaite dość stereotypowe cechy charakteru, próbując namówić Aoto do dołączenia do nich w szkole, co ostatecznie się udaje raczej przypadkiem, kiedy policyjnym robotem postanawia się zabawić niejaki Loki, wywołując ni z tego, ni z owego chaos, pożogę i zniszczenie oraz wyraźny wzrost liczby traum na metr kwadratowy. Wtedy Aoto dostaje swojego Drivera, czyli spersonalizowaną w zależności od mocy broń, w jego przypadku wodny miecz. No i ostatecznie, chociaż przez pół odcinka wcale nie miał takiego zamiaru, godzi się wstąpić w mury Akademii – w końcu najwyższy czas zacząć formować drużynę…
Zonk.
Loki i wzrost traum na metr kwadratowy.
W tle król Artur pije herbatkę, wyleguje się na sofie i dostaje prezenty od rozmaitych podejrzanych postaci, po czym okazuje się, że dysponuje kluczem do znalezienia i otworzenia Wrót (najwyraźniej otrzymanym od losu w trakcie zagłady świata w końcówce poprzedniego odcinka), na co całej trójce bohaterów (oraz widzom) przypominają się ich traumy – niezbędna motywacja do poszukiwania tychże.
Pomiędzy czynnościami o charakterze czynnym, jak chodzenie i walka, jest sporo pseudopsychologicznego stania i gadania o tym, co kto myśli i czuje, i jakie ma traumy, oraz o świadomości i podświadomości; nie zabrakło też tajemniczego małego albinosa z jego tajemniczymi mądrościami („Jeśli to zrobisz, może poczujesz się lepiej, a może nie”), jak i Metabona (nadal nie pytajcie).
Czasami da się na to patrzeć z pewną przyjemnością…
Szczerze – moim zdaniem to jest okropne. Przy absurdalnym nagromadzeniu traum i straszliwie stereotypowych zachowań bohaterów oraz wyciąganych z kapelusza postaci rodem z szeroko rozumianej kultury europejskiej nawet nie jest śmieszne – aczkolwiek w jakiś dziwny sposób fascynujące. I ku własnemu zaskoczeniu stwierdzam, że jednak podoba mi się grafika: połączenie bogatych, nieco rozmytych komputerowych teł z rysowanymi postaciami daje całkiem ciekawy efekt. Przy okazji gubią się usterki animacji. Muzyka sączy się od czasu do czasu w tle, dopasowana do fabuły, co oznacza, że od samego słuchania jej co wrażliwsi mogą wpaść w depresję. Właściwie już stwierdzam u siebie niepokojące objawy – mianowicie chcę zobaczyć, co jeszcze twórcy wymyślą…
A w wyniku wystawienia na emisję będziemy wyglądać jak Midori.