Parafrazując klasyka: Nie, no po prostu no kurna no nie, Borze czy to to widzisz?!
Nie wiem, co ćpali scenarzyści i nie wiem, w jakich ilościach. Nie chcę wiedzieć. Wygląda to trochę tak, jakby chciano zrobić shounena, dorzucono do niego szczyptę (tak z dwa kontenerowce) absurdu, mahou shoujo i mechy. Coś takiego już zrobiono i nazywa się Senki Zesshou Symphogear. Problem polega jednak na tym, że o ile Symphogear wie, że jest snem nałogowego ćpuna i korzysta z tego w lepszy lub gorszy sposób, o tyle najnowsza odsłona cyklu Macross robi to na serio. Efekt, jak łatwo można zgadnąć, jest tragiczny.
Mamy główną bohaterkę, Hiperaktywną Idiotkę, która próbuje dostać się na planetę Ragna, gdzie (oczywiście w założeniu) ma wziąć udział w castingu, mogącym jej zagwarantować miejsce w zespole Idolek leczących kosmicznego raka za pomocą międzywymiarowych piosenek i tańczących mechów. Idiotka zboczyła jednak nieco z kursu (30 lat świetlnych…) i ostatecznie ląduje w Kosmicznym Kuwejcie Bez Ropy. Tam wpada na, jak mniemam, głównego bohatera – Tańczącego z Mechami. Co ciekawe, Hiperaktywna Idiotka jest też chyba nałogową narkomanką, bo co chwila wygaduje coś o kolorze wiatru i tym podobnych. Albo początkującą grafomanką, w sumie wszystko jedno. Kilka mniej istotnych wydarzeń później lądujemy pośrodku Epidemii Kosmicznego Raka w wersji instant. Co ciekawe, choroba ta ma ponoć coś wspólnego z tym, jak w uniwersum Macrossa używa się napędu FTL. To akurat brzmi w miarę spójnie, zwłaszcza biorąc pod uwagę wydarzenia z Macross Frontier. To, że chorobę leczy pisk podlotków udających Kosmiczne Idolki, już mniej. Ale byłbym w stanie przełknąć niejedną bzdurę, gdyby nie to, co dzieje się później.
Anime pokazuje, jak na chaotycznym polu bitwy Kosmiczne Idolki dokonują transformacji żywcem wyjętych z dowolnej serii mahou shoujo i zaczynają „tańczyć” i „śpiewać” wśród kul, rakiet i laserów. Oczywiście nic nie może iść po mojej myśli, więc nie tylko panienki nie zamieniają się w prześliczne krwawe chmury, ale mają do dyspozycji takie gadżety, jak Hologramowe Czirliderki/Pola Siłowe/Jasna Cholera Wie Co To Jest, rakietowe spódniczki (serio) no i Tańczące Mechy. Słowa nie są w stanie opisać tego, jak wyglądała ta scena, oraz tego, jak ciężkiego errora złapałem, na nią patrząc. Dość powiedzieć, że jest ona bardzo, ale to bardzo nie na miejscu w serii, która powinna być jedynie doprawiona muzycznymi wygibasami. O ile jednak poprzednia część mogła pochwalić się sporą liczbą dobrze napisanych i przede wszystkim dobrze zaśpiewanych utworów, tak Delta prezentuje kompletne muzyczne dno, zalewając uszy słodką idolkową chałą. Żeby nie było, na koniec odcinka zostajemy uraczeni wejściem antagonistów(?), w postaci Kosmicznych Jęczących Gejów. Panowie chcą zabić idolki, bo chcą, i choć trudno mi wskazać logikę ich postępowania, a już tym bardziej motywację, jestem zdania, że choćby dla tego szczytnego celu warto im kibicować.
Ja chciałem tylko jednego: dobrej serii science-fiction ze znośną muzyką i w miarę pozbieraną fabułą. Macross Delta nie jest niczym z wyżej wymienionych. Mam nikłą nadzieję, że kolejne odcinki cokolwiek poprawią, ale do wydobycia serii z takiej ilości mułu potrzeba by nie lada mocy przerobowych, których, coś mi mówi, tutaj nie znajdę.
Alt, chlupnij se coś procentowego na uspokojenie, bo niezdrowo jest się tak denerwować, jeszcze ci coś siądzie i kto będzie zajawki pisał? Podejdź to tego anime nie jak do „Macrossa”, tylko „Aquarion EVOL” i daj się ponieść fazie :)
Świetnie napisana recenzja – porządnie się uśmiałem ;-)