Kono Oto Tomare! – odcinek 1

Jak przystało na niemal podręcznikowy wstęp, w pierwszym odcinku poznajemy dwóch skrajnie różnych od siebie protagonistów oraz pokrótce zostaje nam przedstawiona ich motywacja. Jednym z nich jest Takezou Kurata, jedyny w nowym roku szkolnym członek klubu gry na koto (wschodnioazjatycka cytra). Z pomieszczenia klubowego trzech szkolnych chuliganów zrobiło sobie kwaterę główną, a że Takezou ani do odważnych, ani konfliktowych osób nie należy (w sumie to typowa klasowa pierdoła), sytuację może zmienić jedynie pojawienie się kogoś nowego. Tym kimś jest Chika Kudou, licealny świeżynek o wyjątkowo złej reputacji (bycie eks-chuliganem do czegoś w końcu zobowiązuje, prawda?), oczywiście zrodzonej z plotek i niedomówień, a nie faktów, które w tym odcinku wszyscy, od uczniów po ciało pedagogiczne (z jednym wyjątkiem), wygodnie ignorują i wynikają z tego spore kłopoty. Przynajmniej tak mogło się wydawać, ale że nawet chuligani mają dobrych kolegów, to wszystko dobrze się kończy. Hm… Może jestem już za stara na takie serie, może widziałam zbyt wiele podobnych produkcji, a może w przeciągu ostatnich lat diametralnie zmienił mi się gust, bo stało się to, czego trochę się obawiałam. Czasami dobre wspomnienia lepiej zostawić w spokoju i do nich nie wracać.

Znaczy, nie jest tragicznie, ale jak dla mnie to prezentuje się to co najwyżej poprawnie. Schemat na schemacie, niezbyt umiejętne zestawienie humoru i poważniejszych tematów oraz coś, co można nazwać „mangową rzeczywistością”, czyli mimo pozornego realizmu nie spodziewajcie się, że wszystko będzie działać zgodnie z prawami logiki, a nadmierne uproszczenia i polaryzacja w przedstawieniu postaci trochę bolą. Nie da się tych uchybień wytłumaczyć tym, że „Japonia jest po prostu inna”. No nie, nie tak to działa. Fabuła fabułą, cudów tu raczej nie ma. Ot, bardzo sztampowe, choć może nieco bardziej niż zwykle dramatyczne wprowadzenie do historii o młodych i pełnych pasji ludziach, którzy ze wszystkich sił będą się starali nie tylko ocalić podupadający szkolny klub, ale jeszcze w miarę możliwości wystartować w zawodach, a najlepiej awansować jak najwyżej się da, zanim liceum wykopie ich na studia lub do pracy.

Ach, szkoła średnia… Dorastanie, pierwsze poważne przyjaźnie i miłości, burza hormonów (choć w przypadku niektórych opis ten pasuje bardziej do gimnazjum, no ale w anime zwykle tak to wygląda)… Oraz nastoletnie tragedie, brak dystansu do siebie i branie wszystkiego na poważnie. Tak, przynależność do szkolnego klubu to poważna sprawa i mimo kilku prób rozluźnienia atmosfery jasno widać, że (przynajmniej w przypadku głównych bohaterów) do tej kwestii bohaterowie będą podchodzić śmiertelnie serio. Jeśli macie podobnie jak ja i takie zachowanie Was męczy albo, co gorsza, irytuje, to raczej nie polecałabym tego serialu. Wprawdzie charakterny Chika i jego drugoplanowy kolega jak najbardziej dają radę, ale już bierny i fajtłapowaty Takezou skutecznie mnie od seansu odstrasza. Pewnie na przestrzeni kolejnych odcinków sytuacja się trochę poprawi, bo raz, że dojdą nowi bohaterowie (jak wyraźnie widać w czołówce), a dwa, że pewnie i nasza beksa się zacznie powoli zmieniać, ale chyba inni będą to musieli sprawdzić na własnej skórze (z pominięciem dwóch następnych odcinków, oczywiście)…

Technicznie wygląda toto bardzo przeciętnie. Muzycznie opening straszy elektronicznym rytmem, a i na animacji wyraźnie trochę zaoszczędzono. Cóż, taki animowany standard w przypadku większości serii telewizyjnych, mam wrażenie.

Podsumowując? Ani ziębi, ani grzeje, ale myślałam, że ponowne spotkanie z tym tytułem skończy się nieco inaczej…

Leave a comment for: "Kono Oto Tomare! – odcinek 1"