Back Arrow – odcinek 1

Od czego by tu zacząć… Odcinek rozpoczyna się podaniem nam przez narratora podstawowych informacji o świecie: jest to otoczona potężnym murem kraina, podzielona na dwa królestwa i jakąś ziemię niczyją. Ściana jest czczona niczym bóg i co miesiąc zsyła w darze ludziom artefakty w formie obręczy na ramię, umożliwiające transformację w mechy, a co za tym idzie, walki tych maszyn, jako że czasami spadający z nieba dar wyląduje w rękach królestwa Rekka, a czasami królestwa… tego drugiego. Tym razem w krótkim odstępie czasu spadają dwie kapsuły, co zaskoczyło i natchnęło do osobistego udania się po tę drugą entuzjastycznie nastawionego do wszelkich odchyleń od normy Tomokazu Sugitę… tfu, Shuu Bi, czyli wysoko postawionego w królestwie Rekka zwiewnego chińskiego bishounena. Bo, trzeba wspomnieć, królestwo owo wygląda jak dawne Chiny. Wioska zaś, do której spada druga kapsuła, przypomina Dziki Zachód. Co każe sie zastanawiać, jak wygląda drugie królestwo…

…oraz dlaczego istnieje w ogóle ziemia niczyja, na której wspomniana wioska się znajduje. Dwa królestwa kiszą się między jakąś wielgachną ścianą, ale znalazło się jeszcze miejsce na ziemię, która nie należy do nikogo i nie toczą się na niej żadne walki, za to żyją sobie spokojnie jacyś ludzie, pasą jakąś tam rogaciznę, polują na zające i czasami muszą się zmierzyć z bandytami. Rozumiem Dziki Zachód – naprawdę. Ale czasami zwyczajnie bardzo trudno zapomnieć o jakimś drobniejszym głupstwie, które wlezie jak ta drzazga i nie daje przejść nad sobą do porządku dziennego. Ten miszmasz kulturowy za to stanowi element komediowy i nie ma się co nad takimi rzeczami nadmiernie rozwodzić, tak samo nad mechami czy dziwacznością postaci, jak np. zwerbowanym chyba prosto z Dragon Balla (włącznie ze zbroją żołnierza Freezera, normalnie ogona tylko brakowało, ale kto go tam wie…). To wszystko ma ze sobą kontrastować, a jednocześnie łączyć się w jednym wielkim wybuchu zabawnego absurdu, którego zadaniem jest doprowadzić widza do łez ze śmiechu. W końcu przy tworzeniu tego spotkali się reżyser Code Geass oraz scenarzysta Tengen Toppa Gurren Lagann, więc nie może być mowy o jakiejkolwiek powadze. Tylko dlaczego pierwszy odcinek tak mnie wymęczył?

Twórcy starali się, starali… i postarali aż za bardzo, aż do przesady. Wychodzili wręcz ze skóry, aby było zabawnie – i to wychodzenie ze skóry przysłoniło mi efekty ich pracy. Humorem jesteśmy zarzucani nieustannie, czy to w obrazie (projekt postaci, niedopasowanie poszczególnych elementów), założeniach działania mechów (działają na wiarę… dosłownie – i to jest akurat doskonałe), zachowaniach bohaterów (wioskowe gotowanie kapsuły, bieganie nago) czy dialogach („nie ucieknę! ta panna ryzykowała swoje życie, aby dać mi majtki!”). Tempo akcji jest szybkie, jesteśmy przerzucani od sceny do sceny, postaci są przedstawiane z zawrotną prędkością, z tytułowym bohaterem na samym końcu – jak już zapewne większość się domyśliła, znajdował się on w tej drugiej kapsule, którą zaopiekowali się kowbo… mieszkańcy wioski.

Ta seria ma wiele elementów, przez które powinna mi się podobać, ale coś nie zagrało, gdzieś brakuje jakiegoś styku, aby to wszystko zmieniło się w przezabawną, naśmiewającą się ze znanych nam schematów przejażdżkę kolejką górską z ostrymi zakrętami i pstrokatymi rozbłyskami w tle. Nie mogę jednak tego spisać całkiem na straty, wspomniana zasada działania mechów jest udanym pomysłem, a ich projekty w miarę ciekawe i z pewnych przyczyn zróżnicowane, acz niestety dość wyraźnie odcinające się ze swoim CGI od klasycznej animacji. Postaci jest sporo, każdej płci, poubieranych jakby dorwały się do garderoby teatralnej, i mimo że cześć z nich tego ubioru ma trochę mało albo wcale, to ośmielę się stwierdzić, że nie ma tutaj fanserwisu: nagość również stanowi w tej serii element komediowy.

Leave a comment for: "Back Arrow – odcinek 1"