NieR:Automata Ver 1.1a – odcinek 1

Gry komputerowe nie mają szczęścia do adaptacji. Długo by gadać o wszystkich przyczynach, ale jedną z ważniejszych jest taka, że te naprawdę dobre mają fabułę dostosowaną do swojego medium, i która (niemal?) nieuchronnie na jego zmianie dużo traci. Gra Nier: Automata miała wspaniałą fabułę, jedną z najlepszych, jakie w ogóle widziałem w grach, i nie dość na tym bardzo ściśle wpisaną w jej rozgrywkę wraz z jej specyficznymi elementami, takimi jak posiadanie wielu zakończeń. W dodatku Yoko Taro – jej twórca – to specyficzny człowiek (na konferencjach prasowych występuje w wielkiej kolistej masce jednej ze swoich postaci na głowie), który tworzy specyficzne gry. Czego tu nie ma: posthumanizm, egzystencjalizm, mecha, panienki w lateksowych wdziankach… Dziwne, że w ogóle ktoś w to gra, nie mówiąc już teraz o oglądaniu.

Podsumowując, nie mam najmniejszego pojęcia, jak sensownie przerobić ten tytuł na grę, a na razie seria mi tego nie wyjaśnia, przekładając jej wstęp na srebrny ekran jeden do jednego, scena po scenie. Był to świetny wstęp, a więc jest to i świetny odcinek, tylko co z resztą?

Fabuła zaczyna się w środku akcji, kiedy android 2B atakuje bazę maszyn ulokowaną w opuszczonej ludzkiej fabryce. Między androidami broniącymi ludzkości a maszynami – narzędziami przybyłych na Ziemię kosmitów, trwa od wielu wieków wojna, w której ta utarczka jest jedynie drobną częścią. Nie znaczy to, że nie efektowną! Sceny akcji zanimowano wyśmienicie, są efektowne, dynamiczne i zachowują oryginalny styl. Podczas ataku do 2B dołącza android-zwiadowca 9S, i razem docierają do serca fabryki, aby zniszczyć rezydujący tam główny rdzeń maszyn. Ten – a jakże – okazuje się być gigantycznym bossem, i akcja robi się nawet bardziej bombastyczna. Jeżeli miałbym się do czegoś przyczepić, to że pozostałości po grze są aż nadto widoczne – nawet jej nie znając, można by chyba zgadnąć, że o tu była arena z falami przeciwników, o tu subboss, a oto i główny boss.

Poza tym dostajemy trochę lekkiej pogawędki, zarysowującej nam relacje między 2B oraz 9S. Ta pierwsza jest tą „poważną”, a 9S lżej podchodzi do swoich zadań, momentami wpadając nawet w gadulstwo. Mimo że dialogów nie ma dużo, czuć chemię między postaciami Seiyuu zachowano z gry, więc mają już wprawę, i jak wcześniej szło im świetnie, tak na razie zachowują poprzedni poziom. 9S był pod tym względem moim ulubieńcem, Natsuki Hanae ma świetny zakres od komedii do dramatu, ale na to drugie będziemy jeszcze musieli poczekać.

Wspominałem wcześniej o „specyficzności” gry. Na początku nie jest ona aż tak widoczna, ale pewne zalążki jej klimatu są już w tym odcinku wyczuwalne. Nietypowe projekty maszyn, czy senna, opuszczona atmosfera zrujnowanej fabryki zagęszczaj atmosferę. Nie obraziłbym się, gdyby dla jej budowania poświęcono część scen akcji, których było w tym odcinku bez liku, ale tak i było w oryginale, który zwolnił później, tego więc oczekiwałbym i teraz.

Przyznam, że spodziewałem się raczej kaszany, a tu pierwszy odcinek pokazał, że do tej adaptacji studio podeszło na serio!

Leave a comment for: "NieR:Automata Ver 1.1a – odcinek 1"