Honzuki no Gekokujou – odcinek 1

Odcinek otwierający serię pokrywa się dokładnie z zapowiedziami: młoda Japonka, której życie kręciło się wokół książek, traci owo życie w wypadku i – ostatkiem sił wyszeptawszy modlitwę, by odrodzić się wśród nich ­– budzi się w ciele sześcioletniej dziewczynki o imieniu Myne, w zupełnie innym świecie, przypominającym nieco europejskie średniowiecze (w wersji uładzonej, oczywiście). Ma przy tym, co stanowi chyba pewien ewenement w isekajach, prawdziwą rodzinę: rodziców i starszą siostrę, co odkrywa (wraz ze znajomością języka), kiedy wspomnienia małej wlewają się jej do głowy, bynajmniej nie nadpisując jej własnych. Nowa Myne szybko przechodzi nad swoją śmiercią i reinkarnacją do porządku dziennego, ponieważ jedyne, co ją interesuje, to dorwać jakąś książkę. W domu ich jednak nie ma, ani skrawka zapisanego papieru. Rozpacz.

Trzy dni później, przyzwyczaiwszy się nieco do nowej egzystencji (a wymagało to nieco wysiłku, skoro niegdysiejszą młodą kobietę traktuje się jak dziecko, a świat i jego reguły wyglądają zupełnie inaczej), Myne wybiera się z matką na rynek w nadziei znalezienia jakiejś księgarni. Płonna to nadzieja, choć na szczęście okazuje się, że znają tu przynajmniej system liczbowy. Przytłoczona nadmiarem wrażeń, których ukoronowanie stanowiła dekapitacja kurczaka, słabowita dziewczynka mdleje. Matka, żeby zrobić zakupy, zostawia ją na jakiś czas w sklepie pewnej miłej pary, w którym Myne znajduje w końcu obiekt swego pożądania, porządnie zabezpieczony jako bardzo kosztowna rzecz, i mimo błagań nie udaje jej się nawet wziąć księgi do ręki. Za to dowiaduje się, że księgi w tym świecie są manuskryptami i w związku z ich ceną mogą sobie na nie pozwolić jedynie arystokraci. W efekcie tej całej książkowej deprywacji postanawia sama zabrać się za ich produkowanie!

Nie najgorsze to było, choć obsesja dziewczynki na tle książek wypadła nie do końca naturalnie, ale chyba trzeba nad tym przejść do porządku dziennego. Myne jest przy tym dość sympatyczna, a jej sposób myślenia – ciągle słyszymy jej myśli, łącznie z ich wizualizacjami w trybie chibi – jest nie tylko dorosły, ale też logiczny, prawdopodobny i sensowny, w ramach przyjętych założeń oczywiście. O rodzinie na razie niewiele da się powiedzieć, ale wypadają dość naturalnie, podobnie jak świat przedstawiony – przynajmniej te fragmenty, które obejrzeliśmy razem z Myne. Choć mam pewne zastrzeżenia do architektury, zwłaszcza kilkupiętrowych (!) drewnianych budynków zamieszkiwanych przez biedniejszych mieszkańców miasta (w tym bohaterkę). Nie tylko same w sobie wyglądają dziwnie, ale nie pasują też do bogatszych kolorowych kamienic i murowanych budowli takich jak katedra czy zamek. Za to rynek tętnił życiem i kolorami jak należy, a praca komputerów w tle ogólnie nie rzucała się zbytnio w oczy.

Skoro już przy grafice jesteśmy, jest przyjemnie i w miarę poprawnie, choć nie olśniewająco; podoba mi się żywa, a jednocześnie stonowana kolorystyka, także na czuprynach (może z wyjątkiem tej gryzącej zieleni). Projekty postaci mają w sobie coś zachodniego, co pasuje do anturażu, tylko Myne krzywi się do swoich myśli i odkryć zupełnie po japońsku i, jak wspomniałam, przyjmuje w nich wersję chibi. Animacja też utrzymuje się na przyzwoitym poziomie – w początkowych scenach wydawało mi się, że sylwetka dziewczynki jest dość nieproporcjonalna, ale potem było już lepiej. Opening jest bezpretensjonalny, a ending oszczędnościowy; warto poczekać do sceny po nim. Kilka razy uśmiechnęłam się też do wydarzeń na ekranie, więc na razie seria wydaje się nieszkodliwa.

Leave a comment for: "Honzuki no Gekokujou – odcinek 1"