Han’you no Yashahime – odcinek 3

Demoniczna stonoga, w przeciwieństwie do dwójki dziewcząt z ery Sengoku, dobrze znosi podróż w czasie i natychmiast rzuca się na kolejną wyczuwaną w okolicy nosicielkę Perły – Towę, która chociaż nie wie, o co chodzi, też bez wahania rusza do ataku. Tyle że jej cenny, starożytny, wypożyczony z muzeum miecz, którego nazwy nie jestem w stanie nawet przeliterować, trzaska od razu (a Moroha twierdzi, że to podróba). Za to (niekontrolowana świadomie) moc Towy wytwarza demoniczne ostrze z jej energii i już za chwilę ranionego przez nią demona dobije Setsuna, a perły powrócą do właścicielek. Czas na czułe spotkanie rozdzielonych przez los sióstr!

Aha… nie tak szybko. Towa od razu orientuje się, z kim ma do czynienia, co więcej – i co zaskakujące – Moroha równie szybko wyczuwa pismo nosem i informuje obie dziewczyny, że mają zapach wielkiego demona Sesshomaru, zatem są jego córkami i w dodatku han’you, co zapach oczywiście również zdradza (Towie trzeba to pojęcie wyjaśnić, a przy okazji widzom). Jednak Setsuna nie jest przesadnie chętna do padania jej w ramiona, raczej przeciwnie. Jak twierdzi, nie pamięta niczego o ewentualnej starszej siostrze ani ojcu, chociaż to raczej nie jest powód do ataku… (jej ojciec też miał takie zagrywki). Moroha stara się ją mitygować, ale żeby jeszcze bardziej zaplątać sytuację, Towę znienacka atakuje znany nam skądinąd demoniczny korzeń i przejmuje nad nią kontrolę, co może nie jest zbyt sensowne fabularnie, ale pozwala pokazać efektowną walkę sióstr z użyciem różnokolorowych błyszczących technik (w tym, zauważyłam z przyjemnością, trujących szponów Sesshomaru). A potem przeskakuje na małą Mei, co jest już zupełnie głupie, ale może taki korzeń nie ma zbyt dużo rozumu. W każdym razie Setsuna na widok siostrzanej miłości powstrzymuje się od rozwiązań ostatecznych i tylko usypia członków rodziny Higurashi oraz eliminuje demona kontrolującego Mei. W efekcie obie z Morohą znajdują chwilowe, jak mniemam, schronienie w domu Souty, którego żona i córka nie mają nic przeciwko temu (z pewnością pasują do Higurashich, których od dawna nic nie rusza, nawet demon na podwórku). Co więcej, i to mi się naprawdę spodobało, matka Kagome i Souty kobiecym okiem dostrzegła w odzianym na czerwono pełnym werwy, a równocześnie zaskakująco rozsądnym dziewczęciu cechy własnej córki, więc jest spora szansa, że w kolejnym odcinku w międzypokoleniowych rozmowach wypłynie kwestia przeszłości Morohy i w końcu się czegoś dowiemy o jej rodzicach.

Ponadto w tzw. międzyczasie czy raczej w przebitkach z ery Sengoku widzimy Kohaku zdającego relację z wydarzeń pod świętym drzewem starej Kaede i tutaj też odetchnęłam z niejaką ulgą, bo żadne z nich nie ma jednak problemów z pamięcią – imiona Kagome, Inuyashy i Sesshomaru padają swobodnie i jeśli coś jest wyjaśniane, to widzom, a mianowicie kwestia podróży w czasie przez studnię zbudowaną z drewna Drzewa Wieków. Tego samego, w którym otworzył się tęczowy portal, a miał z tym najwyraźniej coś wspólnego Korzeniogłowy, demon z pierwszego odcinka.

Jakby zaczyna się to w miarę sensownie kleić, choć nie do końca rozumiem, dlaczego Kohaku dopiero teraz dowiaduje się od Kaede, kim jest Setsuna i jak do niej trafiła, i że 14 lat temu Sesshomaru zabrał swoje nowo narodzone córki i więcej się w wiosce nie pojawił (co swoją drogą sugeruje smutny los ich matki, pomijając fakt, że jeśli miałaby nią być Rin, to lata się trochę nie zgadzają). Czyli już prawie wszyscy prawie wszystko wiedzą – no, pochodzenie Morohy jest na razie tajemnicą po jej stronie czasu, ale liczę już teraz, że odpowiedź nadejdzie w miarę szybko i przemyślana. Co więcej, sama Moroha okazuje się zaskakująco rozgarniętą osóbką, bo już bez udziału czułego nosa orientuje się, że brak wspomnień Setsuny to klątwa „motyla snu”, który pozbawił ją możliwości spania, śnienia oraz pamięci o najmłodszych latach. Po kim ona to ma…? Nieważne, podoba mi się, jest po prostu przeurocza, od bosych pięt po kokardę we włosach.

Generalnie – podoba mi się. Może parę szczegółów rozwiązań fabularnych jest mocno na skróty i przy bliższym oglądzie trochę szwankuje pod względem logiki, czy mówiąc prościej, widać dziury w scenariuszu, ale ostatecznie nie są one aż tak straszne, żeby nie dało się ich zaakceptować. Część  wynika zresztą z konieczności wyjaśnienia nowym widzom rzeczy dla starych oczywistych. Pewnie byłoby mi przyjemniej, gdyby tych dziur nie było, ale przecież nie oczekuję po Yashahime bycia idealnym dziełem sztuki reżyserskiej, nawet w swoim gatunku, tylko dobrej rozrywki, sympatycznych bohaterów, przyjemnych dla oka widoków i słusznej dozy humoru, i wydaje mi się, że to właśnie dostanę. Trójka głównych bohaterek z tak różnymi charakterami, że musi między nimi iskrzyć, do tego sporo postaci pobocznych i zaczajony w przeszłości antagonista, bogaty świat, a nawet dwa, jak trzeba (uwielbiałam wycieczki Inuyashy do czasów Kagome), szybka akcja, sensowny, bo osobisty quest, bardzo dobra praca rysowników i animatorów, dopasowana muzyka – czego chcieć więcej od przygodówki w klimatach fantasy?

Fakt, na odbiór serii będzie mieć zapewne wpływ to, czy ktoś oglądał/lubił Inuyashę, a jeszcze bardziej to, czy trafia do niego taki nieco staroświecki koncept i klimat (w moim przypadku dwa razy tak, więc można oczywiście zarzucić mi brak obiektywizmu), ale wydaje mi się, że naprawdę warto dać Yashahime szansę. Dobrej zabawy zatem!

Leave a comment for: "Han’you no Yashahime – odcinek 3"