Sen’yoku no Sigrdrifa – odcinek 1

Jest rok 2020 (przypadek, nie?). Na świecie pojawiają się tajemnicze Filary, z których wyskakują rozmaite robale stanowiące ogromne zagrożenie dla ludzkości. Najlepsze armie świata podejmują walkę, ale nawet broń termojądrowa nie jest w stanie nic zdziałać. Światowi przywódcy powoli tracą nadzieję, lecz wtedy zjawia się on – sam bóg Odyn. Oferuje on ludzkości pomoc w walce z przeciwnikiem, a mianowicie swoje córki, walkirie. Kolejny raz los świata zależeć będzie od słodkich dziewczątek.

Mija pięć lat od tego wydarzenia. Dzięki walkiriom ludzkość dzielnie stawia czoło wrogowi, a kolejne Filary zostają zniszczone. Zapytacie, jak? Otóż kiedy najnowocześniejsze maszyny wojenne nie działają, kiedy zawodzi technologia, ratunkiem są… Zabytkowe samoloty z nastolatkami w środku! Tak, samoloty z pierwszej połowy XX wieku wraz z działkami Gatlinga (tak jakby w nowoczesnych samolotach nie było tego rozwiązania) rozprawiają się dość sprawnie z wrogiem. A jeśli działko nie pomaga, wtedy do dyspozycji walkirii są magiczne pociski, którymi przebija się przez obronę wroga i niszczy jego rdzeń. A później wszyscy żyją długo i szczęśliwie…

No dobra, nie tak do końca szczęśliwie, bo wróg mimo wszystko nie odpuszcza. Najlepsze z walkirii znane są jako „Named” lub pilotki klasy S. Jedną z nich jest Claudia Bruford, europejski as przestworzy. Nazywana przez opinię publiczną zbawczynią, osobiście ma inne odczucia na ten temat. Zazwyczaj po walce wraca sama do bazy, gdyż wszyscy jej towarzysze giną. Nazywa siebie samą shinigami (Ponurym Żniwiarzem). Pewnego dnia dostaje nowe rozkazy – ma udać się do Japonii, gdzie zastąpi jedną z poległych w walce sióstr o tym samym statusie, co ona. Co prawda wywołuje to zdziwienie jej towarzyszek, ale rozkaz to rozkaz. Po drodze ona i ekipa transportowa zostają zaatakowane przez wroga, choć ten na morzu nie stanowi większego zagrożenia – bez źródła energii bardzo szybko obumiera. Nie zmienia to jednak faktu, że trzeba go przez ten czas czymś zająć, zaś z pomocą przychodzą nieznane dziewoje, bardzo entuzjastycznie nastawione do walki. Jeszcze większe zdziwienie Claudii wywołuje informacja, że owe dziewoje to japońskie walkirie, z którymi ma współpracować w bazie Tateyama. Sama baza bardziej niż jednostkę wojskową przypomina przybytek rozrywkowy – dzieci biegają, odbywa się piknik, a przełożeni i mechanicy nie zachowują się, jak na wojskowych przystało.

Główna bohaterka wierzy jednak w swoją klątwę, więc kiedy wróg ponownie atakuje, z ogromnymi obawami wyrusza w niebo. Wygląda jednak na to, że wszyscy wokół chcą jej udowodnić, iż nic im nie będzie, i w dodatku mają rację. Jedna nawet uważa się chyba za nieśmiertelną, gdyż wyskakuje z kataną z samolotu, aby unicestwić rdzeń wroga. Po chwili niepewności Claudia przekonuje się, że tym razem nie wróci sama do bazy. Tak oto rozpoczyna się kolejna historia o dziewczętach ratujących świat.

Zawiązanie fabuły Sen’yoku no Sigrdrifa nie należy do najbardziej udanych na świecie. Założenia fabularne są oklepane (dopiero co mogliśmy obejrzeć Girly Air Force czy Kouya no Kotobuki Hikoutai), ale nie jest to wadą samą w sobie. Problemem niestety są zaimplementowane rozwiązania i elementy walki z wrogiem. Od strony technicznej, praw fizyki czy czegokolwiek innego nie mają żadnego sensu. Jako uzupełnienie zastosowano magię, co wywołuje jeszcze silniejsze wrażenie drwienia z inteligencji widza. Nie wiemy na razie nic o pochodzeniu tajemniczego wroga, ani o tym, dlaczego ma tak rozmaite postaci. O walkiriach wiemy tyle, że przysłał je Odyn (a w zasadzie to początkowo jedną, reszta wyskoczyła z dziury fabularnej). Na dodatek same panny są totalnie nieciekawe, wręcz wyciągnięte z generatora sztampowych charakterów. Dawno nie widziałem już anime, gdzie żadna bohaterka nie budziłaby ani trochę mojego zainteresowania. Co więcej, początkowo zdawało się, że przynajmniej struktury wojskowe będą trzymać fason, ale szybko wysadzono to w powietrze, gdyż Japończycy w porównaniu do Europejczyków totalnie zdają się nie przejmować rangami czy dyscypliną.

 

Oprawa techniczna na szczęście wypada przyzwoicie. Postaci są zróżnicowane, do tego zachowują w miarę anatomiczne sylwetki. Swoją drogą, szef Bazy Tateyama strasznie przypomina mi szefa sekcji posterunku Boktou z anime Taiho Shichau zo, zarówno zachowaniem, jak i wyglądem. Animacja walk wygląda naprawdę nieźle, jedynie tła nie grzeszą bogactwem szczegółów, co sprytnie maskowane jest toczeniem walk nad wodą. Swoją rolę spełnia też ścieżka dźwiękowa, której udaje się podkreślić zarówno nieco smutniejsze sceny, jak i dynamiczne momenty walki.

Po pierwszym odcinku nie mogę napisać, że jestem zachwycony tym anime. Wypada na większości frontów zdecydowanie słabo, jest nieciekawe zarówno pod względem fabuły, jak i postaci. Wątpię też, że ta ocena ulegnie zmianie – nie widać nic, co mogłoby poprawić obecny stan rzeczy. Zobaczę jeszcze dwa kolejne odcinki, chociaż moje oczekiwania są już zerowe.

Leave a comment for: "Sen’yoku no Sigrdrifa – odcinek 1"