Mars Red – odcinek 1

Major Maeda przyjeżdża do Tokio, gdzie ma spotkać się z przełożonym. Jednak zamiast do sztabu, trafia na wyspę Tsukishima, gdzie w odosobnieniu zamknięto młodą aktorkę, która najprawdopodobniej uległa przemianie w wampira. Maeda i towarzyszący mu młody oficer, Moriyama, próbują dowiedzieć się, kto stoi za przemianą, ale nie są w stanie porozumieć się z dziewczyną. Wydaje się, że czas stanął dla niej w miejscu – wciąż powtarza kwestie Salome, postaci, którą odgrywała, gdy wydarzył się wypadek. Mimo to Maeda uważnie obserwuje aktorkę, tak jakby miał jako takie pojęcie, co się dzieje… Wizyta w teatrze także niewiele zmienia, major spotyka tam innego młodego aktora, który towarzyszył ofierze na scenie. Chłopak jest równie dziwny i podobnie jak koleżanka po fachu, porozumiewa się głównie kwestiami ze sztuki, a kiedy wreszcie zaczyna mówić z sensem, okazuje się, że nie ma żadnych wartościowych informacji. Tymczasem wampirzyca wydostaje się z budynku, w którym ją zamknięto…

Wampiry to taki wdzięczny temat, można maglować go na milion sposobów i zawsze coś się wyciśnie – ale nie w Mars Red... Pierwszy odcinek był przeraźliwie nudny, a nawet męczący. I proszę mnie źle nie zrozumieć, nie mam nic przeciwko wampirom w poważniejszym wydaniu (chociaż liczyłam na mordobicie…), ale tutaj nie klei się nic. Wszystkie postaci, z głównym bohaterem na czele, są po prostu drewniane. Nie mają charakteru, mimiki, absolutnie nic, co czyniłoby je wartymi uwagi. O Maedzie da się napisać tyle, że pali jak smok. Jedynie gadatliwy Moriyama wzbudza cieplejsze (jakiekolwiek?) odczucia. Działania głównego bohatera pozbawione są sensu – w teatrze spotyka podejrzanego typa, zachowującego się niewiele lepiej od przemienionej aktorki, na dodatek obcokrajowca, i poza kilkoma pytaniami (zadanymi na „odwal się”) w ogóle nie wnika, z kim ma do czynienia i czy ta osoba mogła przyczynić się do wypadku. Ogólnie z informacjami tu krucho – wszyscy porozumiewają się półsłówkami lub patrzą na siebie bez wyrazu, człowiek ma wrażenie, że obserwuje bandę wariatów.

Kolejny problem mam z nieumiejętnym budowaniem klimatu – wsadzanie bohatera do samochodu i wożenie go po mieście w tę i nazad, nastroju nie robi. Pokazywanie jak odpala jednego papierosa po drugim też nastroju nie robi. Przetykanie „wydarzeń” (to zdecydowanie za duże słowo) tymi samymi scenami z deklamującą swoją rolę aktorką-wampirem również nastroju nie robi, wręcz przeciwnie, po trzecim razie delikatnie mówiąc, irytuje. (Co ważne, od tego bełkotu rozpoczyna się odcinek). I w ogóle, podsuwanie widzowi (niby subtelnych) podpowiedzi, co się w ogóle dzieje, niebezpiecznie przypomina traktowanie go jak debila.

Pierwszy odcinek Mars Red to porażka – fabularna, wizualna i jaka tylko jeszcze chcecie. Widać aż za bardzo, że ktoś z żałosnym skutkiem próbuje przełożyć na język anime sztukę teatralną. Na razie seria przypomina słabą picture dramę. Grafika jest zwyczajnie brzydka, postaci krzywe, rysowane topornie i animowane jeszcze gorzej. Fatalne efekty komputerowe dają po oczach tak, że aż boli. Zresztą animacji jest tu w ogóle tyle, co kot napłakał. Jedyną pozytywną rzeczą jest gra aktorska – bo chociaż bohaterowie ledwo poruszają ustami, słychać, że naprawdę się starają. Mimo to nie polecam, bo zwyczajnie nie ma czego.

Leave a comment for: "Mars Red – odcinek 1"