Edens Zero – odcinek 1

Odcinek rozpoczyna scena, w której dwa roboty – jeden w typie Włóczykija, drugi klasycznego lisza – pod niebem usianym gwiazdami opowiadają małemu chłopcu o cudach kosmosu i skarbie przyjaźni. Chłopiec, imieniem Shiki, wypowiada życzenie, iż chciałby mieć w przyszłości duuuużo przyjaciół.

Jakiś czas później do brzegu wyspy zwanej Królestwem Granbell przybija w poszukiwaniu wrażeń, a raczej materiału na bloga, który da jej dużą oglądalność, bujna blondynka Rebecca w towarzystwie niebieskiego, gadającego kotka zwanego Happy. Że gdzieś już go widzieliśmy? Wszak koty mają dziewięć żyć, to niby czemu mają się ograniczać do jednego świata? Jasne, to kolejny serial od twórcy Fairy Tail i nie da się ukryć, że charakterystyczne dla  niego projekty postaci też już widzieliśmy, ale przecież to żaden problem, ważne, czy ogląda się to dobrze. A ogląda się, przynajmniej na razie.

Rebeccę jako pierwszego gościa od stu lat witają entuzjastycznie mieszkańcy królestwa – same roboty, zróżnicowane i poubierane po ludzku; w ramach rozrywki wysyłają ją na quest, który skutkuje spotkaniem z ludzkim chłopakiem przypominającym z kolei Tarzana. Widząc przed sobą drugiego człowieka, Shiki – to on, oczywiście – eksploduje chęcią zaprzyjaźnienia się, co Rebecce niekoniecznie od razu przypada do gustu. Ostatecznie jednak znajdują wspólny język, w czym pomaga suta biesiada i serdeczność robotów. Co więcej, Rebecca czyni Shikiemu wielką przysługę z użyciem nożyczek… A nazajutrz znienacka trafia wraz z Happym na klasyczny stos.

Wychodzi na to, że porzucone dawno temu maszyny postanowiły się zbuntować przeciwko swoim twórcom i wziąć na nich odwet; czekały tylko na statek, by móc się wydostać z wyspy i ruszyć do boju przeciw ludzkości. Oczywiście Shiki nie może się pogodzić z zachowaniem mechanicznych przyjaciół – a jeszcze bardziej z myślą, że wcale nie byli jego przyjaciółmi, jak sądził, lecz wszyscy, z nim włącznie, odgrywali przydzielone im role. Początkowo nie umie się w tej sytuacji odnaleźć i biernie zbiera ciosy, aż w końcu łzy Rebecki motywują go do walki. Wykorzystuje do tego moc pancerza z eteru, którą dał mu „dziadek” – ów lisz, a raczej Maou – i po pokonaniu przywódcy maszyn, bojowego robota Kasztelana, ewakuuje dziewczynę. A ona ewakuuje jego, zabierając swoim statkiem do gwiazd, bo oto okazuje się, że wyspa-królestwo jest tak naprawdę planetą-parkiem tematycznym, a świat rzeczywiście wygląda tak, jak opowiadał chłopcu już „nieżyjący” Maou (który zresztą kryje się też za tą akcją z buntem, mającym smutne wytłumaczenie): to cały kosmos, w którym czekają na Shikiego nowe przygody i nowi przyjaciele, a także niewątpliwie PrzeznaczenieTM, nad którym medytuje sama Bogini-Matka…

No fajne to było, bezpretensjonalne, zabawne w parodystyczno-autoironiczny sposób (Happy jak zwykle celnie komentuje, np. strój Rebecki), a poza tym zaskakująco dobrze zrobione pod względem rysunki i animacji, choć nie brakowało ani scen akcji, ani zbiorowych. Postaci może nie są oryginalne, tak w wyglądzie, jak w charakterach – kto wiedział Fairy Tail, oczywiście wie, o czym mowa – ale też nie muszą, bo są sympatyczne, zabawne i żywiołowe, nie sposób się nie uśmiechać do ich wyczynów i min. Co prawda, pseudospaceoperowy anturaż niezupełnie mi do tego wszystkiego pasuje, ale przekonamy się, na ile będzie istotny.

Leave a comment for: "Edens Zero – odcinek 1"