Ao Ashi – odcinek 1

Ashito Aoi – samozwańczy geniusz i reinkarnacja największych napastników świata w historii piłki nożnej (chociaż jeszcze żyjących). Indywidualista zupełnie niezwracający uwagi na taktykę, gdyż jak twierdzi, to on jest taktyką. Niestety, gimnazjalną karierę piłkarską kończy dość nieprzyjemnie. Podczas lokalnego meczu turniejowego w Eihime, chwilę po strzeleniu trzeciego gola (tzw. hattricka) i doprowadzeniu do remisu wykonuje manewr Zinedine Zidane’a na bramkarzu przeciwników ponieważ tamten zaczął wyzywać jego drużynę. Jak bohater sam twierdzi, nie mógł znieść oszczerstw pod adresem jedynego zespołu, który przyjął takiego indywidualistę jak on i pozwolił mu rozwinąć skrzydła. Na tym jednak nie koniec jego kariery. Po meczu, kiedy rusza biegać do upadłego, aby wysiłkiem zagłuszyć emocje i poczucie winy z powodu przegranej, spotyka nieznanego osobnika kopiącego piłkę na plaży. Ów nieznajomy postanawia nauczyć go techniki przyjęcia piłki klatką piersiową, a w trakcie treningu wywiązuje się między nimi rozmowa na temat taktyki i wcześniejszego meczu. Tatsuya Fukuda, jak okazuje się trener drużyny młodzików Tokyo City Esperon, widzi w Ashito ogromny potencjał i postanawia go ściągnąć do drużyny, którą chce zawojować cały świat. Na drodze bohaterowi staną jednak bardziej przyziemne kwestie, a główną z nich brak pieniędzy na przeprowadzkę do Tokio.

Jeśli miałbym gotową listę kontrolną serii sportowej, to odhaczyłbym na niej chyba wszystkie punkty. Mamy wielki talent, mamy kiepską szkolną drużynę ciągniętą przez ów talent i wydarzenia, które mogą przekreślić dalszą karierę bohatera, podobnie jak nowe możliwości, które się chwilę później dla niego otwierają. Reszta postaci? Podstarzały trener z niewielkim autorytetem niczym z serii baseballowych Mitsuru Adachiego? Jest. Młody, ambitny trener rozpoczynający pracę po tym, jak jego karierę zawodniczą przerwała poważna kontuzja? Jest. Śliczne panienki (chociaż najważniejsza z nich kręcąca się wokół Ashito dołączy dopiero w przyszłości)? Są. Na szczęście są też pewne różnice. Otóż Tatsuya nie ma zamiaru zrobić wielkiej drużyny z bandy przeciętniaków – selekcjonuje największe talenty, których chce ściągnąć do zespołu. Co z tego wyjdzie, zapewne dowiemy się w kolejnym odcinku. Pierwszy odcinek, mimo potężnej dawki typowych dla gatunku elementów, był w miarę ciekawy, nie widać też żadnej magii, duchów posiadających bohaterów ani innych supermocy. Nie ma też zbytnich dramatów nawet wokół kwestii finansowych – przynajmniej wyjazd na egzaminy wstępne postanawia sfinansować brat bohatera. Jeśli fabuła będzie w miarę logiczna, a mecze niezbyt przeciągane, jak ten ukazany na starcie, to może wyjść z tego całkiem dobre anime o piłce nożnej!

Oprawa wizualna może się podobać. Postaci zdecydowanie wyróżniają się projektami na tle przeciętnych serii z innych gatunków jakich wiele co sezon. Nie są najbardziej odjechane w kategorii anime sportowych, ale to zdecydowany plus – wszyscy wyglądają na swój wiek. Sylwetki są anatomiczne, nie ma deformacji przy przechodzeniu na dalszy plan. Tła, rzecz jasna, nie są zbyt bogate w detale, ale nie muszą być. Nie sprawiają wrażenia rysowanych na totalne odwal się, a nacisk na pokazanie zawodników pomaga stworzyć dobrze wyglądające mecze. Zwłaszcza że animacja, mimo technicznej przeciętności, nie sprawia wrażenia biednej ani koślawej. Ruchy postaci są naturalne, przy niektórych zagraniach mogą się podobać, a rozmaite sztuczki z ujęciami pozwalają stworzyć wrażenie dynamicznej i widowiskowej akcji. Oprawie dźwiękowej skutecznie udaje się tworzyć nastrój scen, a to w tym gatunku ważne – momentów napiętej akcji, a także radości i smutku będzie tutaj od groma.

Leave a comment for: "Ao Ashi – odcinek 1"