Kinsou no Vermeil – odcinek 1

Alto jest uczniem magicznej szkoły Ortigia i właśnie grozi mu powtarzanie klasy. Wprawdzie oceny ma ogólnie niezłe, ale warunkiem zaliczenia pierwszego roku jest zawarcie paktu z chowańcem. Wydawałoby się, że to nic trudnego, wymogi nie są wysokie, chowańcem może być nawet spory chrząszcz – jednak Alto zawala kolejne próby, a zegar odmierzający czas do rady pedagogicznej tyka nieubłaganie. Częściowo sfrustrowany, częściowo pogodzony z losem chłopak udaje się do biblioteki, gdzie na głowę spada mu Całkowicie Przypadkowa książka, oczywiście (całkowicie przypadkowo) poświęcona przywoływaniu… Diabli wiedzą czego, bo treść szacownego starocia jest ledwie czytelna. Skoro jednak krąg do przywołań zachował się w niezłym stanie, Alto postanawia spróbować.

Zaiste: diabli wiedzą, co. Przed zaskoczonym chłopakiem ląduje biuściasta, ogoniasta i rogata dama – słowem, diablica. Cóż, z braku laku dobre i to, chociaż trzeba przyznać, że kontrakt chowańca zostaje zawarty podejrzanie łatwo. Vermeil, bo tak się przywołana dama nazywa, tłumaczy to długotrwałym uwięzieniem w magicznej księdze, częściowo wyczerpanymi mocami oraz chęcią odwdzięczenia się za uwolnienie, zaś Alto nie ma wielkiego wyboru, jeśli chce zaliczyć… Przywoływanie. Przywoływanie chce zaliczyć, nic więcej.

Następnego dnia Vermeil budzi sensację w szkole, ponieważ… Udaje człowieka. Profesor uznaje to wprawdzie za żenujący wybieg, ale musi ulec argumentowi w postaci znaku chowańca, który Vermeil zdecydowanie nosi na sobie i nie zawaha się użyć. Diablica wykorzystuje każdą okazję, żeby powisieć na bohaterze, czym budzi podejrzliwość, a następnie furię jego przyjaciółki z dzieciństwa i ostatecznie doprowadza do magicznego pojedynku między Alto a rzeczonym dziewczęciem. Vermeil nie zdradza swojej tożsamości, za to daje malutki popis swoich mocy i… No, powiedzmy, że życie Alto od tej pory będzie zdecydowanie ciekawsze. Na lekcjach i po szkole.

Dobrze, powiem uczciwie. Wzięłam tę serię do zajawkowania, „bo ktoś musiał” i spodziewałam się najgorszego, czyli jakiejś magicznej odmiany Nagatoro w wersji ecchi. Tymczasem… Nie było tak źle. Miałam wrażenie, że nagle przeniosło mnie do pierwszej dekady obecnego wieku i tamtejszego fanserwisu… No, może troszkę mocniejszego w kilku scenach, ale rozumiem, że nie jestem grupą docelową, więc nie powinnam narzekać. Nie wydaje mi się, żeby była to seria, która wstrząśnie gatunkiem, ale można wskazać ostrożnie kilka plusów. Przede wszystkim relacja Vermeil i Alto jest na razie lepsza niż przypuszczałam. Jasne, Vermeil przydusza przy każdej okazji biustem chłopaka, który czerwieni się jak buraczek i nie zamierza wykorzystywać sytuacji, ale mieści się to w znanych mi granicach ecchi i nie sprawia wrażenia nadmiernego nękania. Powiedziałabym wręcz, że Vermeil to dość obiecująca postać i jestem (nadal ostrożnie) ciekawa dalszego ciągu i rozwoju ich relacji. Poza tym jej projekt wygląda w anime lepiej niż na grafikach promocyjnych, głównie dzięki temu, że przyłożono się do wyrazistej mimiki.

Przyłożono się także do tła, które nie wygląda jak wyciągnięte po raz setny z tego samego generatora i sprawia, że seria ma przynajmniej odrobinę własnego charakteru. Zobaczymy, czy uda się to utrzymać w dalszych odcinkach. Wreszcie – zainteresowała mnie czołówka, w której przewija się oczywiście słuszna ilość panienek, ale także i panów, co mogłoby wskazywać, że krąg bohaterów będzie się poszerzać o przedstawicieli obu płci. Poczekam i zobaczę, tym razem z nieco lepszymi przeczuciami.

Leave a comment for: "Kinsou no Vermeil – odcinek 1"