Yofukashi no Uta – odcinek 1

Trudno jest być nastolatkiem, tym bardziej jeśli bez celu i motywacji dryfuje się przez życie, nie czerpiąc z niego żadnej przyjemności. Uczęszczający do gimnazjum Kou Yamori nie dość, że zupełnie nie wie, co ze sobą zrobić, to jeszcze cierpi na bezsenność. A że jest na etapie radzenia sobie z tą przypadłością w samotności, to pewnego wieczoru (czy raczej nocy) postanawia wymknąć się z domu i zaczerpnąć trochę wolności w pustce miejskiego krajobrazu. Pewnie gdyby to nie było anime, to skończyłoby się na mniej lub bardziej długim spacerze, być może napotkaniu mniej lub bardziej przyjaźnie nastawionych do niego mniej lub bardziej pijanych delikwentów i powrocie do domu we wczesnych godzinach porannych. Ale to anime, musi się więc wydarzyć coś niezwykłego. Otóż, Kou spotyka pewną dziwną panią (?), czy raczej dziewczynę (sam zainteresowany ma z początku wątpliwości), która postanawia pomóc mu w pełni zasmakować wolności… A że przy okazji okazuje się być wampirzycą? Cóż, dziwniejsze rzeczy już się zdarzały.

W sumie brzmi to jak typowy początek opowieści z cyklu normalny X spotyka niezwykłą Y i razem wyruszają na przygodę Z. I pewnie gdyby nie kilka szczegółów to tak właśnie by było. Przede wszystkim – to anime (mangowego pierwowzoru nie czytałam) ma klimat. Klimat trudny do opisania, nieuchwytny, ale bardzo wyczuwalny. Całość jest odpowiednio odrealniona, ale w kluczowych kwestiach trzyma się w miarę blisko gruntu, co sprawia, że bez problemu przemawia do widzów znudzonych szarą codziennością. Co tam jeszcze? Ciekawe dialogi – nieprzeładowane filozofią, ale i niezalewające oglądających banałami. Poza tym bohaterowie to przeuroczy duet już na pierwszy rzut oka wyrazistych charakterów. Bez wdawania się w szczegóły, proponuję samemu ich poznać.

No dobra opowieść opowieścią, a co ze stroną techniczną? Świetnie dobrano kolory (miałam wrażenie, że noc sama w sobie jest bohaterem tego odcinka), a animacja w kluczowych momentach daje radę, choć ilość statycznych kadrów może nieco niepokoić, ale może to nie próby oszczędności, a kwestia stylu twórców? W końcu Tomoyuki Itamura pracował przy projektach z serii Monogatari. Cóż, po pierwszym epizodzie trudno ocenić. Za to bez wątpienia mogę stwierdzić, że świetnie dobrano piosenki do anime. Czołówka w połączeniu z animacją, to majstersztyk (choć sama piosenka tak średnio mi się podoba), a melodia towarzysząca napisom końcowym też jest niczego sobie (animacji jeszcze nie pokazano).

Może to tylko pierwsze wrażenie i zachłyśnięcie się czymś tylko pozornie dobrym, ale nie będę uprawiać czarnowidztwa i szczerze chciałabym móc dalej czerpać przyjemność z seansu kolejnych odcinków Yofukashi no Uta. Jak na razie jestem zdecydowanie na tak i polecam to anime z czystym sumieniem. A przynajmniej pierwszą jego odsłonę. Co będzie dalej, to zobaczymy.

Czy i Ty odpowiesz na zew nocy?

Leave a comment for: "Yofukashi no Uta – odcinek 1"